Krótko po dodaniu ostatniego wpisu wyruszyłam w podróż. Tym razem wybraliśmy w miarę bliski kierunek – nasze polskie morze:) Mimo tylu odwiedzonych już nadmorskich kurortów, mimo pływania w Oceanie i w wielu morzach, nasz Bałtyk zachwyca mnie najbardziej. Już kiedyś pisałam, że to takie moje miejsce na ziemi, gdzie niezmiennie panuje cudowna atmosfera. Szum fal, piasek między palcami i bezkres przed oczami. Nigdy nie mam dosyć!
Dzięki temu, że od najmłodszych lat niemal każde wakacje spędzałam właśnie nad Morzem Bałtyckim (a przynajmniej część wakacji, bo bywało tak, że po dwutygodniowym pobycie nad morzem przepakowywaliśmy walizki i jechaliśmy w góry albo w jakieś ciepłe kraje, jednak Bałtyk był obowiązkowym punktem na wakacyjnej liście), zwiedziłam już prawie całe wybrzeże. Brakowało mi tylko skrajnie wschodniej i zachodniej części. Tę drugą nadrobiłam w miniony długi weekend.
Kilka tygodni temu, wybierając kierunek na ‚czerwcówkę’ padło na Dziwnów. Nasza miłość do Trójmiasta tym razem przegrała z chęcią wypoczynku w spokojnym, odosobnionym miejscu. W głowie świtała nam myśl: „Na jednej z dzikich plaż…” – niestety, plaża dzika nie była, ale i tak bez porównania np. z zatłoczonym Sopotem;) Po 4,5 godzinnej podróży z Wrocławia najpierw dotarliśmy do Międzyzdrojów, by zrobić zdjęcia w punkcie widokowym, przespacerować się po molo i zjeść obiad w polecanej restauracji. Tam przeraziła nas ilość turystów i plażowiczów, ale po kilku godzinach, kiedy znaleźliśmy się w Dziwnowie, które było naszym punktem docelowym, odetchnęliśmy z ulgą. Ludzi niezbyt wiele, tak w sam raz. Na plaży próżno było szukać budek z lodami czy jakiejkolwiek oznaki cywilizacji. Czysta plaża i morze – nic poza tym. Hotel, w którym zamieszkaliśmy znajdował się przy samej plaży, więc ucieszyliśmy się tym bardziej. Ale o nim napiszę innym razem.
Brakowało mi takich dni – leniwych, w których jedynymi decyzjami do podjęcia jest to, czy najpierw zjeść kręconego loda czy gofra z bitą śmietaną i owocami. Długie godziny na słoneczku i moczenie stóp w zimnej wodzie Bałtyku. Wschody i zachody słońca. Szum wiatru przeplatany z ulubioną muzyką na plaży. Baterie mam naładowane aż do kolejnego wyjazdu, którego data pojawi się wkrótce w naszym podróżniczym kalendarzu (mam taką nadzieję!).
W pierwszym wpisie z weekendu nad morzem zabieram Was na zdjęcia zrobione o wschodzie słońca. Warto było wstać po niecałych dwóch godzinach snu, zrobić makijaż, umyć głowę, uczesać się i wyprasować przygotowany wcześniej strój. Dla takich chwil się żyje!:)
Oczywiście po zachwytach nad pięknym słońcem, zjedliśmy śniadanie na plaży – po to właśnie był nam piknikowy koszyk, który dodatkowo był ciekawym elementem zdjęć.
Zostawiam Was ze zdjęciami, a ja wracam do radzenia sobie z szarą, deszczową i chłodną rzeczywistością…