Dawno mnie tu nie było. Już na moim fanpage’u wytłumaczyłam się ze wszystkiego, ale wiem, że nie każdy pewnie to czytał;) Zrobię więc to raz jeszcze, a później przejdę do dzisiejszego wpisu. Jak wiecie lub nie, w marcu, tuż po moich urodzinach, przez cztery, długie dni, zdawałam egzamin adwokacki. Było to najbardziej stresujące i wymagające przeżycie w moim dotychczasowym życiu „zawodowym”. Cztery dni po 6-8 godzin. Dałam z siebie wszystko i gdy emocje już opadły stwierdziłam, że jestem z siebie zadowolona. To jednak nie świadczy o tym, że egzamin zdam. Nasze prace sprawdzane są przez różne komisje, które tworzy kilka osób – sędziowie i adwokaci. Wiadomo, że ile osób, tyle opinii (zwłaszcza w prawie) i pozytywny wynik zależeć będzie od tego, czy to, co napisałam, uznają oni za prawidłowe;) Tak czy inaczej, doszłam w życiu do takiego momentu, że postanowiłam nie przejmować się za bardzo sprawami, na które do końca nie mam wpływu. Czekam spokojnie na wyniki i wychodzę z założenia, że będzie co ma być. Uważam, że nic w życiu nie dzieje się bez przyczyny i nawet jeśli coś idzie nie po naszej myśli, to widocznie za rogiem czeka na nas coś innego, lepszego. Jeśli zdam – będę najszczęśliwszą osobą na świecie. Jeśli nie – trudno. Mimo wszystko, myślę pozytywnie!:)
Po części to właśnie jest wytłumaczenie mojej nieobecności tutaj. Po egzaminie robiłam tylko to, na co miałam ochotę – sami pewnie wiecie jak to jest;) Później natomiast wpadłam w wir pracy. W kwietniu przejęłam kancelarię po moim patronie i cały czas kursowaliśmy między domem, a naszym nowym biurem <3 Nawiązaliśmy też z K. nową współpracę, więc pracy mamy sporo. Pojawiło się również kilka innych, nowych wyzwań i cały czas działamy na najwyższych obrotach.
Wolne dni spędzaliśmy za to w najpiękniejszym miejscu na Ziemi – w naszym rodzinnym domu z rodziną i przyjaciółmi, bądź też zapraszaliśmy ich do nas. W ostatnim tygodniu tylko jeden dzień spędziliśmy bez gości:) Pokochałam dzięki temu gotowanie i pieczenie do tego stopnia, że bywały dni, kiedy w kuchni spędzałam 12 godzin! To właśnie przez to w mojej głowie pojawił się pewien szalony pomysł, który niedługo zrealizuję.
Jak widzicie trochę się tego nazbierało. Do tego chciałam żyć offline i odpocząć. Dzięki temu mogę wrócić do Was z nową energią, pełna inspiracji. Blog daje mi niesamowite szczęście i właściwie powodem jego założenia jest również szczęście i chęć podzielenia się nim oraz zainspirowania do szczęśliwego życia – mimo wszystko. Nie jest to jednak moja praca, a jedna z pasji. Dlatego kiedy kurczy mi się czas, to ustanawiam sobie priorytety.
Myślę, że dosyć już tych tłumaczeń. Czas na porcję zimowych inspiracji, bo przecież już od miesiąca jest z nami wiosna (a raczej lato), a ja jeszcze nie podzieliłam się z Wami tym, co zainspirowało mnie przez ostatnie kilka miesięcy.
1. FILMY/SERIALE.
„Paddington” jest bezsprzecznie moim ulubionym filmem familijnym. Kocham tego misia od wielu lat i z niecierpliwością czekałam na jego powrót:) Tym razem Paddington trafia do… więzienia! Jak zwykle scenariusz i realizacja filmu to absolutne mistrzostwo. Postanowiliśmy nawet obejrzeć go w kinie (co dla nas nie było takie oczywiste, bo od kilku lat do kina nie chodzimy – zmieniło się to w tym roku, ale wyjaśnię to niżej). Bardzo polecam śledzenie przygód zabawnego misia całej rodzinie – dorosłym i dzieciom:)
Ciężki, ale wciągający film. Pełen wzruszeń i pięknych widoków. Poruszający trudny temat dorastania i pierwszych miłosnych fascynacji. Nie należy do lekkich, ale i tak warto go obejrzeć – ma w sobie coś magicznego.
Muszę przyznać, że dwie pierwsze części Greya nie zrobiły na mnie żadnego wrażenia – zasnęłam gdzieś w połowie każdej z nich;) Z drugą częścią wiąże się też zabawna historia. W lutym, podczas premiery trzeciej części, byliśmy akurat na Bahamach – w naszej podróży poślubnej. W hotelu mieliśmy kino i pewnej niedzieli postanowiliśmy wybrać się na seans. Padło na Greya – widząc plakaty byłam pewna, że przedpremierowo uda nam się obejrzeć trzecią część. Rozsiedliśmy się wygodnie w fotelach i zaczęliśmy oglądać. Gdzieś w połowie filmu, zaczęłam mieć dziwne odczucia, tak jakbym coś kojarzyła. Wiecie co się okazało po 50 minutach filmu? Że to nie trzecia, lecz druga część, którą już oglądaliśmy…. Widać jak bardzo nas wcześniej wciągnęła;)
Na trzecią część wybraliśmy się już do naszego ulubionego kina w Polsce i: zaskoczenie! Podobała się nie tylko mi, ale również mojemu mężowi! Może to przez to, że sami dopiero co wróciliśmy z podobnej podróży poślubnej – nie wiem. Wiem jednak, że trzecią część oceniam na 5 z plusem;)
Kolejnym filmem na który wybraliśmy się do kina, były „Kobiety Mafii”. Spodziewałam się zupełnie czegoś innego. Patrząc już na to, kto jest reżyserem wiedziałam, że będzie dużo przekleństw. Same przekleństwa. Mimo to, film o dziwo mi się spodobał. Trzymał w napięciu i miał dość ciekawe zwroty akcji. Nie jest to może dzieło wysokich lotów, ale warto obejrzeć.
Typowa komedia romantyczna, ale po francusku. A francuskie komedie po prostu uwielbiam! Lekka, przyjemna, zabawna. Problem dość powtarzalny, czyli: przyszły mąż przygotowuje się do ślubu z wymarzoną kobietą, a pomaga im w tym pewna piękna, młoda organizatorka ślubów. Dodajmy do tego cudowne krajobrazy południowej Francji i przepis na doskonały film gotowy:)
Nie pamiętam od kiedy chcieliśmy obejrzeć z K. ten serial, ale w końcu się udało. Oboje lubimy kostiumowe produkcje, które opowiadają o minionej epoce. Spędzamy czas z lordowską rodziną i ich służbą, podziwiamy ich stroje, dzielimy radości i smutki, przeżywamy ważne wydarzenia. Lekki, idealny na niedzielne popołudnie:)
Czy jest ktoś, kto poza mną nie widział wcześniej „Gotowych na wszystko”? Ja odkryłam je dopiero teraz i … przepadłam! Spędzam z nimi wiele wolnych chwil (czasem oglądam odcinek do śniadania, czasem na dobranoc lub podczas kąpieli we wannie;)). Przyjaciółki, wzorowe panie domu, które mieszkają na przedmieściach. Zanim zaczęłam oglądać ten serial uważałam, że to nie może być nic ciekawego. Jak bardzo się pomyliłam! Jestem już w połowie ósmego sezonu i zaczynam się zastanawiać, jak będzie wyglądać moje życie bez niego;)
2. MUZYKA.
3. KSIĄŻKI.
Po powrocie z Nowego Jorku oczywistym był fakt, że będę chciała przeczytać książkę z tym miastem w tle;) Padło na ładną okładkę i okazało się, że nie tylko okładka przykuwa uwagę, ale i historia opisana na kartach książki. Uwielbiam kryminały, a ten jest świetny! Gdyby nie to, że chcę sobie dawkować przyjemność, pochłonęłabym ją w godzinę! Pisarz i były policjant wplątują się w wydarzenia, na które nie mają wpływu. A wszystko przez miłość… jak zwykle;)
A może nie ma się czego bać? A może zamiast myśleć o tym, co może złego się stać, warto spojrzeć z innej perspektywy i odważyć się zacząć działać? Jeśli miewacie chwile zwątpienia, jeśli doświadczacie ataków paniki i często dużo rozmyślacie, szukacie wszelkich za i przeciw – to ta książka jest właśnie dla Was. Nie ma sensu bać się życia – ono i tak nas dopadnie. Kwestia tego, z jakim nastawienie je przyjmiemy;)
W życiu bardzo ważna jest równowaga. Zachowanie odpowiednich proporcji między pracą, rodziną, a przyjemnościami. Ta książka tylko potwierdza to, co wiedziałam już od dawna i co sama od dawna stosuję. Pracoholicy nie osiągają sukcesów. Tzn. osiągają, ale nie na dłuższą metę. Dopada ich wypalenie i w końcu poddają się. W ciągu dnia powinniśmy mieć czas zarówno dla rodziny, na pracę, ale też na swoje hobby. Warto również rozważyć nieograniczanie się do jednego zajęcia – właśnie dlatego razem z K. podjęliśmy kiedyś decyzję, że poza kancelarią, byciem adwokatem (ja) i radcą prawnym (K.), chcemy zajmować się zawodowo czymś jeszcze – żeby mieć różne opcje. I to sprawdza nam się świetnie:)
4. MIEJSCA.
Nowy Jork, Miami i Bahamy to nasza cudowna, niezapomniana Podróż Poślubna:)
Nasze ulubione kino (jedyne, do którego chodzimy) to Vip Cinema City. Pyszne kolacje, nielimitowany dostęp do popcornu i nachosów i mega wygodne, rozkładane fotele <3
Warszawski Flaming najlepszy na śniadanie:)
Indyjska Mango Mama – pyszne jedzenie, które odtworzyliśmy w domu!
Tradycyjnie Bernard z moimi dziadkami:)
Górecznik z drugimi dziadkami:)
Randka z mężem w Vivian…
… i jeszcze jedna w Zamku Topacz🙂
Book A Coffee w Opolu – śniadanie po ciężkiej rozprawie.
Kawa z dziewczynami w Wedlu tuż przed lotem:)
Kolejny raz w Osadzie Śnieżka – tym razem był to wyjazd niespodzianka na moje urodziny:)
5. INNE.
Tak zaskoczył mnie mąż w urodziny <3
Kilka godzin w rodzinnym domu i energia na kolejny dni:)
Mój mąż zainspirował się Internetem i stworzył takiego baranka na Święta;)
Prezent od mamusi <3
Widok z okna z naszego nowego biura <3
Kolejne książki czekają na swoją kolej.
Kilka zdobyczy z Podróży Poślubnej;)
Mąż ma nowe hobby i gra mi na dobranoc <3
Prezent od przyjaciółki – czyż Olaf nie jest uroczy?:)
Po koncercie dziadka oglądamy rodzinnie to, co nagraliśmy i jesteśmy z niego dumni!
Nowe kodeksy zamiast nowej pary butów…
… i prezent na pocieszenie od męża, z Nowego Jorku <3
Pierwszy numer Vogue’a kupiłam po to, by go mieć. Nie zachwycił mnie jakoś i postanowiłam nie kupować go regularnie.
Kolejne prezenty od męża – bez okazji:)
Pierwsze oznaki wiosny w lesie.
No i wiosna rozgościła się u nas na dobre, a wraz z nią pierwsze wycieczki rowerowe nad rzekę:)
Moje wypieki na Wielkanoc: sernik rozmarynowy, ciasto leśny mech i babeczki marchewkowe z kremem pomarańczowym:)
Najlepsze lody na świecie!
No i najlepsza na świecie gra:)
Nie było nam dane zobaczyć świnek na Bahamach, więc po powrocie spotkaliśmy jedną we Wrocławiu;)
Jadąc po powrocie z wakacji do rodzinnego domu, trafiliśmy na taką oto dziurę i skończyło się to tym, że pozbyliśmy się dwóch opon;) Dziurę oczywiście „pozwaliśmy” (pamiętajcie, że jeśli przytrafi Wam się taka sytuacja, to zgłoście to na Policję. Przyjadą, spiszą notatkę, zrobią zdjęcia, a Wy będziecie mogli zgłosić wszystko do Zarządu Dróg i dostać odszkodowanie. W naszym przypadku koszty opiewały na sumę ok. 800 zł, więc warto było.)
Auto zostało odholowane, a my…
Na pewien czas dostaliśmy zastępcze;) Piękne, prawda?
Liczba komentarzy: 1