Skoro głównym celem naszej podróży był magiczny Disneyland, nie sposób byłoby pominąć romantycznego Paryża! Może i nie jest to miasto, które należy do naszych ukochanych (tak jak np. Londyn), ale byliśmy tam już kilka razy i… nadal wracamy, więc coś w sobie musi mieć;)
Nie napiszę Wam tym razem co warto zwiedzić, gdzie warto zjeść czy co koniecznie trzeba zrobić w Paryżu. O tym przeczytacie w poniższych wpisach:
Dzisiaj natomiast zabiorę Was na niesamowity spacer ulicami Paryża. Opowiem Wam też, jak to wszystko wyglądało naprawdę – poza obiektywem;) Spędzimy wspólnie jeden dzień w Paryżu!:)
W Paryżu znaleźliśmy się wczesnym rankiem. Przejechanie ok. 20 kilometrów z Disneylandu do centrum miasta zajęło nam jakieś 1,5 godziny. Paryż jest bardzo rozległy i wiecznie zakorkowany. Kierowcy nie zwracają uwagi na znaki drogowe i zasady ruchu drogowego – parkując przy ulicy najlepiej nie zaciągać ręcznego, bo i tak ktoś, kto będzie chciał wyjechać przed nami lub za nami zrobi to w jedyny znany mu sposób, czyli „przepychając” samochód z tyłu i z przodu. Tego jednak nauczyliśmy się już na południu Francji, więc nie robiło to na nas żadnego wrażenia. Mimo wszystko z przezorności zarezerwowaliśmy wcześniej w Internecie miejsce na parkingu podziemnym i stamtąd obładowani torbami i walizkami (bo przecież na jeden dzień w Paryżu trzeba spakować dwie duże walizki i torbę, prawda?) ruszyliśmy do hotelu jedynym słusznym środkiem transportu (i jedynym, który akceptuję poza autem i samolotem) – metrem. W hotelu znaleźliśmy się po jakichś 30 minutach i… wybuchnęliśmy śmiechem!
Nie. Na szczęście nie dlatego, że hotel okazał się jakąś ruderą czy coś w tym stylu. Śmialiśmy się, bo nie mając o tym pojęcia, zarezerwowaliśmy hotel, który znajdował się obok tego, w którym nocowaliśmy ostatnim razem. Cóż, chyba mamy ulubioną dzielnicę w Paryżu;) Tym razem z uwagi na fakt, że była to podróż rocznicowa, chcieliśmy zaznać odrobinę luksusu, dlatego postawiliśmy na apartament z widokiem na Wieżę Eiffla. Uwierzcie, hotele w Paryżu są strasz-nie drogie! Ten, o którym marzę od lat, chciał od nas 6000 zł za dobę, więc pomarzę o nim jeszcze trochę;) Nam dodatkowo Booking zrobił dość nieprzyjemną niespodziankę i z uwagi na to, że zmienił się nam termin podróży, więc pierwszą rezerwację odwołaliśmy (na szczęście za darmo), podniósł nam cenę kolejnej rezerwacji o 100%! No i nic nie mogliśmy z tym zrobić. Znaczy się mogliśmy – zrezygnować z podróży. Takiej opcji jednak nie przewidywaliśmy, przełknęliśmy wszystko i kliknęliśmy „zapłać”. Takim oto sposobem znaleźliśmy się w hotelu Hyatt Regency Paris Etoile. Hotel ten mogę polecić Wam z czystym sumieniem, jednak musicie wziąć pod uwagę, że koszt pokoju jest dość spory – choć sprawdzałam ceny na kolejne miesiące i znowu są normalne. Już prawie ogarnęłam schemat, który jest na Bookingu. Z ważnych informacji to chyba tylko to, że trzeba też mieć na względzie fakt, że hotel życzy sobie kaucję w wysokości ok. 2000 zł – lepiej być na to przygotowanym niż nieprzyjemnie zaskoczonym. Miłą niespodziankę z kolei przygotował dla nas sam hotel (tzn. osoby nim zarządzające) – z okazji naszej rocznicy zaprosili nas wieczorem do hotelowej restauracji na butelkę szampana:) Oczywiście skorzystaliśmy!
Jak już zapewne wiecie, dla mnie przede wszystkim liczy się widok z okna, a ten mieliśmy fenomenalny! Zanuciłabym „pod dachami Paryża”, ale my znajdowaliśmy się wręcz przeciwnie, nad jego dachami!
Kiedy już nacieszyłam oczy cudownym widokiem, przebrałam się, by wyglądać jak typowa paryżanka i poszliśmy „w miasto”. Tak jak wspominałam, nie była to zwykła wycieczka, gdzie chcemy jak najwięcej zwiedzić, zobaczyć. Znając Paryż niemal jak Wrocław (no ok, przesadziłam, może bardziej jak Poznań lub Warszawę;)), postanowiliśmy zrobić sobie całodzienną randkę. „Rocznica ślubu w Paryżu” – czujecie, jak to pięknie i filmowo brzmi?! No właśnie. Nie mogliśmy nie zacząć więc od Champs-Élysées. Tam nasze kroki skierowaliśmy od razu do ukochanej kawiarni – Ladurée. Zazwyczaj zatrzymujemy się w niej w Londynie, ale to tutaj przecież wszystko się zaczęło. To typowe, paryskie miejsce. Makaroniki <3 za którymi stoi się w ponaddwugodzinnej kolejce, desery, które wbijają w krzesło – dosłownie! No i odkrycie roku – biała kawa z cytrusami:)
Najedzeni, zadowoleni i zmęczeni po długich godzinach w kolejce, z makaronikami w ręce, ruszyliśmy dalej. Spokojnie spacerowaliśmy uliczkami z pięknymi kamienicami po obu stronach, aż doszliśmy nad Sekwanę, a naszym oczom ukazała się dostojna dama – Wieża Eiffla.
Wszyscy pamiętamy!:(
Napawaliśmy się specyficzną atmosferą i chłonęliśmy wyjątkowy klimat miasta, choć stanowczo przeszkadzały w tym wszystkie zabezpieczenia, które stworzone zostały po licznych atakach. To już nie to, co kiedyś…
Nagle spojrzałam na zegarek. O nie! Już ta godzina?! Koniec randki, biegniemy do hotelu! Przecież muszę zmienić mój „outfit”, obfotografować francuskie śniadanie z widokiem, a później musimy zdążyć zrobić zdjęcia o zachodzie słońca i to w trzech różnych miejscach! Nikt nie mówił, że podróżowanie ze mną jest łatwe;) Doskonale wie o tym mój mąż, który mimo wszystko uznał, że i tak woli moje szalone pomysły i intensywny styl podróży, niż jak gdyby miał zwiedzać świat z kimś, komu nic się nie chce, kto wiecznie narzeka, brak mu kreatywności i zorganizowania. Stwierdził, że ze mną nigdy nie jest nudno i nawet kiedy ma ochotę mnie udusić za szaleńczy pęd, milion zdjęć i sto rzeczy do zrobienia w minutę, to kocha to wszystko:)
Wsiedliśmy więc w pociąg, bo okazało się, że metro spod Wieży nie jedzie do naszego hotelu i po kilku minutach byliśmy na miejscu. Zrobiłam zdjęcia, przebrałam się i biegiem na stację. Ostatkiem sił wsiedliśmy do pociągu i po chwili ponownie byliśmy pod Wieżą. Razem z tłumem ludzi, która również zmierzała ku zachodzącemu słońcu…
Naszym ostatnim celem „maratonu” był Most Aleksandra III, gdzie miałam zamiar zrobić zdjęcia z ulubionym szampanem i makaronikami. Udało się! Wszystko wyszło magicznie! Nasza „twórczość” budziła ciekawość i podziw ludzi;) A zachód? Zachód był wyjątkowo bajeczny! Nawet o takim nie marzyłam!
Po wszystkim usiedliśmy nad brzegiem Sekwany i zrobiliśmy sobie piknik – jak większość osób o tej porze dnia w Paryżu:) Widok był nieziemski! A szampan i makaroniki wyborne:) Ten pierwszy wprawił mnie w dość wesoły stan – wystarczył kieliszek na pusty żołądek;)
Poranny deszcz okazał się potrzebny – padało po to, bym mogła zrobić zdjęcie, z którego jestem ogroooomnie dumna!
Musiałam prawie położyć się w kałuży;)
Na koniec mój mąż zrobił mi rocznicową niespodziankę i porwał na kolację – do restauracji z widokiem na… tak. Wieżę Eiffla! <3
Ja bezpiecznie zamówiłam najlepszy (i najdroższy…) stek w życiu, a K. zdecydował się na skosztowanie ślimaków. Dałam się namówić na spróbowanie jednego i zdecydowanie nie zachwycił mnie. Cała reszta jednak tak! Klimat, sceneria – czułam się jak w pięknym, starym filmie:)
Wróciliśmy wtuleni w siebie, patrząc na rozświetlone niebo i Wieżę migającą tysiącem świateł, zatrzymaliśmy się w hotelowej restauracji na szampana, a później zasnęliśmy nad dachami Paryża…
Na koniec, tradycyjnie dla wytrwałych, mam niespodziankę: film, który zabierze Was na spacer po Paryżu <3