Długi weekend pod względem pogody zapowiada się katastrofalnie. Po raz kolejny zaserwowany zostanie nam deszcz i niska temperatura. Część weekendu spędzamy z rodziną i przyjaciółmi w Polsce i myślę, że z naszych planów na ten czas raczej za wiele nie wyjdzie, ze względu na deszcz właśnie. Jednak drugą część spędzimy poza naszym krajem i tam, mam nadzieję, pogoda bardziej nas rozpieści.
Podejrzewam, że od dawna macie już zaplanowaną całą Majówkę, ale jeśli nie, to może skusicie się na podróż w miejsca, które Wam dziś polecę. W zasadzie są one położone na tyle blisko Polski, że w każdy inny weekend również możecie się tam wybrać. O Zamku Neuschwanstein, którego nazwę za każdym razem muszę powoli literować, bo nie potrafię jej zapamiętać, słyszeliście pewnie nie jeden raz. Jest to najbardziej popularne miejsce w Europie, zaraz za Wieżą Eiffla. Zamek ten zainspirował samego Disney’a, który dał mu zaszczytne miejsce w swoich bajkach, głównie w czołówce. No i faktycznie, sam zamek jest bajkowy i ma równie bajeczne położenie. W dzisiejszym wpisie przeczytacie o tym, jak się do niego dostać, czy warto i kiedy najlepiej się tam wybrać. Dowiecie się także kto miał tak nietypową fanaberię, by zamek ten wybudować. Na koniec dorzucę Wam mały bonus w postaci świetnego miejsca noclegowego oraz tajemniczego jeziora, którego nie można pominąć. Myślę więc, że warto zaparzyć sobie herbatę i wybrać się ze mną w krótką podróż:)
Trochę historii …
Ludwik II z dynastii Wittelsbachów był pacyfistą, który unikał konfrontacji zbrojnej i uciekał w swój baśniowy, prywatny świat. Był władcą dość niezwykłym, który z uwagi na swe niezdecydowanie, nigdy się nie ożenił, choć był zaręczony ze swoją kuzynką księżniczką bawarską Zofią Charlottą – siostrą cesarzowej „Sisi”. Ludwik był ogromnym marzycielem, z obsesją na punkcie mitologii germańskiej. Pewnego dnia wymarzył on sobie swój własny zamek, który miał być dla niego ucieczką od trudnej i nie do końca przez niego lubianej rzeczywistości. Za życia władca krytykowany za rozrzutność, po śmierci słynący z tej właśnie rozrzutności, dzięki której zapamiętany zostanie na wieki. Zamek Neuschwanstein, czyli Nowy Kamienny Łabędź, od XIX wieku wznosi się na szczycie wysokiego, skalistego wzgórza, porośniętego ciemnym lasem, nad rzeką Pöllak. Przypomina on trochę dekorację teatralną, zapewne z uwagi na to, że zaprojektowany został przez monachijskiego scenografa i malarza teatralnego, Christiana Janka. Budowla ma mnóstwo wieżyczek, balkoników i zdobień. Naprawdę jest baśniowa.
Wnętrza są mieszaniną stylów romańsko-gotycko-mauretańsko-barokowych. Właśnie dlatego zdania na temat zamku są podzielone. Niektórzy uważają, że jest to kompletny miszmasz stylów i doszukują się w nim kiczu. Ja zdecydowanie zaliczam się do tej drugiej grupy, która zamkiem jest zachwycona, ale uważam, że najlepiej przekonać się o tym samemu.
Pikanterii dodaje tu historia Ludwika II. W trakcie budowy zamku, ciało władcy znaleziono w jeziorze Stanberg. Do tragicznej śmierci doszło z dość „prozaicznych” powodów, jakimi był brak funduszy na coraz to bardziej urozmaicony pod względem budowy zamek oraz fakt, że ówczesny rząd postanowił pozbyć się władcy i udowodnił mu chorobę psychiczną. Cóż, w każdym szaleństwie tkwi geniusz. Już w ciągu tygodnia po pogrzebie, na zamek zaczęli się zjeżdżać turyści, mimo, że nie miał być on nigdy im udostępniony…
Hohenschwangau to niewielka miejscowość w południowych Niemczech, położona nad rzeką Pöllat w malowniczej scenerii Alp Bawarsko-Tyrolskich. Z Wrocławia to „zaledwie” 7-8 godzin drogi samochodem. Jadąc tam i zaczytując się wcześniej w tekstach dotyczących Bawarii, miałam wrażenie mocno nasączone nadzieją, że jak tylko wyjdę z auta, od razu usłyszę w oddali jodłowanie i spotkam na łące pasącą się alpejską krowę… Niestety, nic z tego. Zastałam zamiast tego cudowny widok. Małe, urokliwe miasteczko, włączone w krajobraz wysokich i majestatycznych Alp. Z każdej strony góry, a wysoko nad dachami domów i klimatycznych restauracji, króluje wzgórze ze stojącym na nim zamkiem.
Zamek wygląda pięknie nie tylko oglądany z dołu, ale i z góry. Dlatego czym prędzej zaparkowaliśmy samochód na strzeżonym parkingu ( koszt to ok. 5 euro ) i udaliśmy się wyznaczonym szlakiem do zamku. Byliśmy świadomi tego, że przyjechaliśmy za późno i niestety nie załapiemy się na zwiedzanie wnętrza zamku, które odbywa się z przewodnikiem do godziny 18.00. W takim przypadku bilety, które kosztują ok. 12 euro, kupujemy w kasach, z których dojście do zamku trwa ok. 40 minut. Nam wspinanie się pod stromą górę zajęło 30 minut. Czy było warto? Tak, warto! Mimo, że nie zwiedziliśmy wnętrza ( należy pamiętać, że panuje tam całkowity zakaz robienia zdjęć ), warto było zobaczyć majestatyczny zamek na własne oczy i poczuć ten przedziwny klimat na własnej skórze.
Stojąc pod samym zamkiem nie zobaczymy go w całości i nie zrobimy zdjęcia niczym z czołówki Disneya. Musimy wybrać się na mały spacer, na Marienbrücke – most nad przepaścią, z którego zamek prezentuje się fenomenalnie! Tutaj znowu mieliśmy pecha, bo podczas naszej wizyty akurat remontowali most i był on zamknięty dla zwiedzających. Nic to, po drodze napawaliśmy się cudownymi widokami:
Najpiękniejszy widok, od frontu, zapewnia nam tylko kolejka, na którą dostać się można z miasteczka Schwangau i za którą zapłacimy 15 euro w dwie strony. My z racji braku czasu odpuściliśmy sobie tę przyjemność:)
Gdzie najlepiej przenocować?
My szukaliśmy noclegu w miarę blisko i po drodze, bo dalej ruszaliśmy w naszą podróż po Europie. Planując taki wyjazd zazwyczaj szukam perełek w okolicy. No i znalazłam. Jezioro Heiterwanger See! Koniecznie chciałam wybrać się tam na zachód słońca, bo zdjęcia w Internecie były magiczne! Okazało się, że nocleg w tej okolicy nie jest wcale taką prostą sprawą. Wiecie, że zwracamy uwagę na miejsce, w którym śpimy. Co prawda, tutaj była to tylko jedna noc i na jakimś super komforcie nam nie zależało, ale miło było obudzić się z pięknym widokiem na Alpy na przykład;) „Szukajcie, a znajdziecie” i znaleźliśmy. Niecała godzinka drogi od zamku, w pobliżu jeziora. Do tego niesamowity widok z balkonu, cisza, spokój, małe miasteczko. Ideał. Warto również podkreślić, że nie jest to już Bawaria, a Austria. Nocowaliśmy w Aparthotelu Heiterwangerhof, który jak się przed chwilą okazało, jest aktualnie zamknięty, więc przykro mi, ale jednak naszego noclegu Wam nie polecę:P Popatrzcie jednak, jak to wyglądało:
Widok z okna!
Nasz pokój – wystrój hotelu był typowo alpejski. W zimowej scenerii musi być tam bardzo klimatycznie.
Nie byłabym jednak sobą, gdybym nie miała w zanadrzu innego noclegu dla Was. Spójrzcie na moje propozycje:
Jeśli chodzi o jezioro, to z naszego hotelu to rzut beretem. Wybraliśmy się tam na zachód słońca, z winem i kocem. Świętowaliśmy naszą miesięcznicę związku;) Sceneria okazała się jak z filmu! Nikogo poza nami nie było. Cisza, która powodowała dreszczyk emocji. I potęga gór. Przez chwilę potowarzyszył nam tylko głodny łabędź, który zjadł naszą kolację z McDonalds’a – żadnej innej restauracji o tej godzinie nie mogliśmy znaleźć;p Napawaliśmy się widokiem i zamarzyliśmy o drewnianej chatce nad jeziorem, w której moglibyśmy spędzać weekendy …
I jak? Zachęciłam Was? Miłej Majówki!:)
Liczba komentarzy: 1