Dzisiaj mogłabym sobie zaśpiewać: „Dziesięć lat minęło, jak jeden dzień…”. 10 cudownych, magicznych, wspaniałych lat! Jesteśmy już razem z K. dekadę, a nadal po uszy w sobie zakochani. Łączy nas nie tylko wielka miłość, ale też pasje, praca, nauka. Spędzamy ze sobą całe dnie i noce, a nigdy nie mamy siebie dość. Dziś, po tych dziesięciu latach, nadal czuję się jak zakochana nastolatka i kiedy umawiamy się na randkę, mam motylki w brzuchu.
Sama wielka, piękna miłość jednak nie wystarczy, żeby stworzyć szczęśliwy związek. Pokochać to jedno, ale polubić, zrozumieć, akceptować i szanować, to inna sprawa. Nasza miłość zrodziła się z ogromnej przyjaźni, więc wiadomo, że się lubimy. Uwielbiamy spędzać ze sobą czas i świetnie się razem bawimy. Rozumiemy się bez słów. Akceptujemy swoje słabości i szanujemy się wzajemnie. Jasne, że zdarza nam się kłócić, jak każdemu, ale są to kłótnie krótkie i zakończone cudownym godzeniem się. Przez całe 10 lat nie miałam ani jednej chwili zwątpienia, że może jednak to nie jest to, że może z kimś innym byłoby mi lepiej. Nie! Jestem pewna, że najlepiej mi było, jest i będzie z moim K. A skąd to wiem? Stąd, że każdego dnia czuję się jak w bajce. Serio! I właśnie dlatego tak łatwo przychodzi mi cieszyć się życiem, bo dzięki tej jednej, najważniejszej osobie, mam je tak cudowne:)
Ten, kto dobrze zna K. wie, że wcale nie jest trudno Go pokochać. To najwspanialszy człowiek, jakiego znam! Człowiek o wielkim sercu dla każdego, kogo spotyka na swojej drodze. Nie jest tak, że dba tylko o mnie, swoją rodzinę czy przyjaciół. Dba o każdego, kto jest lub nawet nie jest w potrzebie. Nie przejdzie obojętnie obok pana pod sklepem, który prosi o jakieś jedzenie. Zawsze chętnie pomoże moim rodzicom, dziadkom, bratu. Ma serce na dłoni dla wszystkich i pewnie dlatego nie tylko ja tak bardzo Go kocham, ale też cała moja rodzina!;)
Jest moją opoką, z nim czuję się bezpiecznie i spokojnie. Wspiera mnie we wszystkim, co robię. Bez niego pewnie wielu rzeczy nie udałoby mi się osiągnąć. Ma anielską cierpliwość, zwłaszcza do mnie i do mojego miliona szalonych pomysłów. Jest mądry, ambitny, zaradny. Jest genialny we wszystkim, co robi. Jest moim ideałem, bez którego nie wyobrażam sobie życia!:)
Mam świadomość, że może z tego wpisu wyszedł mi swojego rodzaju „hymn pochwalny”, ale nic nie szkodzi:) Blog jest sporą częścią mojego życia i chciałam właśnie dzisiaj, w tak szczególnym dniu, podzielić się z Wami moim szczęściem i utrwalić to, co czuję, żeby za kilkanaście lat, kiedy będę świętować nasze kolejne rocznice, usiąść z lampką wina i przypomnieć sobie jak to było po 10 latach. Poza tym pisząc tutaj, jest mi łatwiej wyrazić, co kryje się za słowem „dziękuję” kierowanym do K., a wiem, że On to za chwilę przeczyta:)
Do napisania tego tekstu skłoniło mnie też coś, co ostatnio zajmuje mi trochę czasu. Wielkimi krokami zbliża się nasz ślub (tak, akurat w roku, kiedy obchodzimy swoje 10-lecie, to nie jest przypadek <3) i jestem w trakcie pisania mojej przysięgi. Uwierzcie mi, że w głowie tańczy mi tyle pięknych myśli, a jednak kiedy mam przelać je na papier, nie chcą z niej wyjść. Mam nadzieję, że w końcu się z tym uporam i że, co najważniejsze, uda mi się tę przysięgę wypowiedzieć ukochanemu, stojąc przed stu sześćdziesięcioma osobami…:)
Wracając do rzeczywistości, chciałabym dzisiaj podzielić się z Wami czymś jeszcze. Z okazji naszej rocznicy postanowiliśmy zorganizować przyjęcie dla przyjaciół. Marzyłam o takim prawdziwym, eleganckim przyjęciu w ogrodzie, z pięknymi dodatkami i ozdobami. No i po części się to udało. Zgadnijcie co popsuło nam szyki? Tak, pogoda;) Niestety organizując cokolwiek na powietrzu w Polsce, trzeba mieć na uwadze ewentualny deszcz. Przyjęcie miało odbyć się w piątek. Dwa dni wcześniej wybraliśmy się z K. nad morze i tam, jak zwykle, pogoda nas rozpieściła: piękne słońce, bezchmurne niebo i tak gorąco, że spaliliśmy sobie plecy. Wróciliśmy w piątek nad ranem do Wrocławia, żeby odebrać piękny tort, który widzicie na zdjęciu. Dodam, że wieczorem okazało się, że był równie piękny co i pyszny! Polecam Wam cukiernię SŁODKO we Wrocławiu – zamawiamy u nich ostatnio różne torty i będą też dla nas robić słodki stół na wesele:)
Z Wrocławia pojechaliśmy do naszego rodzinnego miasta, żeby zabrać się za przygotowania. Wymyśliłam sobie, że przyjęcie odbędzie się na mojej działce pod lasem, na której kiedyś, kiedy stwierdzimy, że mamy już dosyć wielkiego miasta i chcemy wracać do naszego małego miasteczka, wybudujemy nasz dom:) Póki co, nie ma tam nic! Cisza, spokój i natura. Na szczęście, stoi też garaż, który uratował nam imprezę. Ale po kolei.
We wszystkich przygotowaniach pomagali nam moi dziadkowie, brat i przyjaciel. Podczas gdy ja piekłam słodkości, robiłam z babcią sałatki, mięso i inne przysmaki, panowie, czyli K., mój brat, dziadek i przyjaciel, sprzątali garaż i szykowali wszystko na działce. Wymyślili nawet dach z plandeki, który uchronił nas przed deszczem. Do działki od babci mam jakieś 6 kilometrów, więc miałam sporo kursowania ze wszystkim.
Na przyjęcie kupiliśmy specjalnie duży stół, lampki, girlandy, kubki, jednorazowe naczynia i sztućce. Wymyśliłam sobie, że kolor przewodni przyjęcia będzie taki, jaki ma być na naszym weselu, czyli ecru, złoto i pudrowy róż. Udało mi się znaleźć złote sztućce i złoto – różowe talerzyki o marmurowym wzorze! Polecam Wam PAN TALERZYK i PARTY BOX – znajdziecie tam cuda! To ocean inspiracji, jeśli chodzi o organizację imprez;)
Wszystko pięknie, do godziny 14.00 dopisywała nam nawet względnie pogoda, więc postanowiłam właśnie wtedy zrobić już zdjęcia, chociażby stołu z tortem i zastawą, bo bałam się (i słusznie) wieczornego deszczu. Wszystko więc naszykowałam, rozdysponowałam zadania dla reszty i zabrałam się za robienie zdjęć. Niestety, pogoda zweryfikowała mój pomysł i schowała gdzieś słońce, a zamiast tego poczęstowała nas wiatrem, który śmiało można nazwać wichurą! Zrezygnowałam więc z miejsca, w którym miał stać stół i przenieśliśmy go za garaż, żeby trochę mniej wiało. Nie rozwiesiłam też lampionów, girland i innych rzeczy. Obrus umocniłam kamieniami, żeby go nie zwiało i kazałam chłopcom być w pogotowiu, gdyby któryś talerz poleciał w siną dal;) Zdjęcia jako tako udało się zrobić, ale nie jest to do końca efekt, o jakim marzyłam. Mówi się trudno i czeka na kolejną okazję do zorganizowania podobnego przyjęcia;) Zobaczcie jednak, jak pięknie taka impreza może wyglądać:
Może nie wszystko wyszło jak chcieliśmy, ale najważniejsze jest to, z kim taki czas się spędza. To właśnie dzięki temu wieczór ( i pół nocy!) nam się udał i tę imprezę zapamiętamy do końca życia – było cudnie!:)
Liczba komentarzy: 5