Budzik z uporem maniaka próbuje nas obudzić od kilku minut. Przecieram powoli oczy i ze zdumieniem stwierdzam, że wskazówki pokazują godzinę 5.00. Za oknem świta. Ocean jest bardzo spokojny, a rozleniwiona jeszcze plaża szykuje się już do przyjęcia turystów. Jest środa. Jedziemy do Lizbony!
Z perspektywy czasu całkiem fajnie wspominam ten poranek. Przed nami było tyle kilometrów do przejechania, a niebo zwiastowało nam niewiarygodnie piękną pogodę – pełnia słońca i 32 stopnie na termometrze. Idealny dzień, by zwiedzić stolicę Portugalii.
Zanim przejdziemy do spacerowania uliczkami Lizbony, muszę Was uprzedzić, że jeśli wybierzecie się tam z uroczego Algarve, czyli regionu położonego na samym południu kraju, to czeka Was 3-godzinna wyprawa za którą w dodatku trzeba będzie zapłacić ok. 20 euro. Tyle kosztuje przejazd autostradą A2 – tą, która dociera aż do naszej Warszawy. Powrót oczywiście trwa i kosztuje tyle samo. Zawsze można jednak wybrać opcję jechania autobusem lub pociągiem, jednak wtedy będzie trwało to troszkę dłużej i ominą nas wspaniałe miejsca po drodze, w których na chwilę można się zatrzymać.
Na miejsce dotarliśmy około godziny 10. Upał był jeszcze znośny, ale i tak musieliśmy ustalić szybki plan wycieczki, bo Lizbona była w zasadzie „przystankiem” w naszej drodze do pewnego miejsca, ale o tym będzie innym razem. Wiem, że przeznaczenie zaledwie 5-6 godzin na zwiedzanie stolicy jest wręcz zabawne, ale udało nam się wiele miejsc odwiedzić i przede wszystkim poczuć klimat miasta;) A to czego nie zobaczyliśmy zmotywuje nas do tego, żeby wybrać się tam ponownie.
Lizbona ma różne oblicza. Zbudowana została według starożytnych założeń. Obfita w zabytki, z bogatą kulturą i niezwykłym klimatem. Miasto żółtych tramwajów i wzruszającego Fado. Jednak nim wszystko zacznie nas zachwycać, kilka rzeczy może sprawić, że już po 5 minutach w tym mieście będziemy mieli dość i będziemy szukać drogi powrotnej, byle znaleźć się jak najdalej.
Co nas tak zdenerwowało? Wjeżdżamy sobie najspokojniej w świecie do Lizbony jedną z dwóch możliwych dróg. Do miasta z południowej części kraju prowadzą dwa mosty, ponieważ jest ono oddzielone od reszty lądu rzeką. Jeden z nich – most Vasco da Gama – jest najdłuższym mostem w Europie, natomiast drugi – most 25 kwietnia – jest wierną kopią Golden Gate z San Francisco. My oczywiście wybraliśmy ten drugi – no bo niby czemu nie skorzystać z kilku minut przyjemności wrażenia, że jest się po drugiej stronie Oceanu, w Ameryce?;) A to jeszcze nie wszystko! Nie dosyć, że skopiowali most, to jakby było im mało, mają też swojego Chrystusa. Cristo Rei to kopia pomnika z Rio de Janeiro – tylko „trochę” mniejsza.
Zgubiłam jednak wątek, bo miałam podzielić się z Wami moimi odczuciami negatywnymi, a most czy pomnik wcale nie były tym co nas tak poruszyło. Otóż wjeżdżając do Lizbony przez wspomniany most, musimy za to zapłacić. Tak! Zapłacić właśnie. Przed wjazdem na most 25 kwietnia pobierana jest opłata. Nie pamiętam już dokładnie ile, ważne, że jest. No i potem stoi się w korku po to, by w końcu wjechać do miasta i na każdym kroku spotykać szalonego kierowcę. Myślałam, że gorszego ruchu ulicznego od tego we Włoszech, a zwłaszcza w Rzymie, nie ma już nigdzie. Pomyliłam się. W Lizbonie jest najgorzej. Nawet na Krecie, gdzie ostrzegali przed włączonymi do ruchu osiołkami, tak nie było. Tutaj panował chaos i brak dobrego wychowania. Każdy jeździ tak jak chce, gdzie chce i tak jakby się gdzieś paliło. Nawet policjant kierujący ruchem nie mógł sobie poradzić.
Nie powiem żeby Lizbona od razu odebrała nam mowę i sprawiła, że dech w piersiach by nam zaparło. Pierwsze wrażenie? Brud, syf i ubóstwo. Jakoś tak dziwnie. Bez rewelacji.
Jednak portugalską stolicę trzeba poznać. Trzeba się nią rozkoszować krok po kroku, chwila po chwili. My zaczęliśmy od chaotycznej Alfamy. To dzielnica z zupełnie innej bajki. Setki ulic i uliczek, które wspinają się, opadają i skręcają pod nieprawdopodobnym kątem lub prowadzą nie wiadomo dokąd. Jest to najstarsza dzielnica Lizbony założona jeszcze przez Maurów i nieodparcie kojarzy się ze starówkami miast Maghrebu. To może tłumaczyć to nasze pierwsze wrażenie, w końcu swoje lata już ma. Poza tym, Alfama budzi się do życia późnym popołudniem i wczesnym wieczorem, kiedy mieszkańcy pojawiają się w drzwiach swoich domów, a małe tawerny zaczynają zapełniać się gośćmi. My dotarliśmy tam kilka minut po godzinie 10.
Na zachodnich obrzeżach Alfamy stoi dumnie najważniejsza świątynia Lizbony – Katedra Sé. Jest to skrót od Sedes Episcopalis – siedziby biskupa. Została zbudowana w roku 1150 na zlecenie Alfonsa I Zdobywcy w miejscu, w którym wcześniej stał główny meczet muzułmańskiej Lishubny. Potężna katedra ma romańską fasadę z dwiema masywnymi czworobocznymi wieżami – dzwonnicami z blankami i oknami we wgłębionych portalach. Nad wejściem umieszczono piękną rozetę z witrażem.
W zdobionej aluzejos (portugalskie płytki) kaplicy św. Franciszka znajduje się chrzcielnica, w której w 1195 r. ochrzczono św. Antoniego Padewskiego.
Bardzo przypominała nam Katedrę Notre-Dame w Paryżu i szczerze mówiąc, urzekła nas.
Tuż obok znaleźliśmy Santo António a Sé – niewielki kościółek św. Antoniego, który podobno stoi w miejscu domu, w którym urodził się ten święty. Uroku temu kościółkowi dodaje fakt, że w 1982 roku modlił się tam papież Jan Paweł II. A my uklęknęliśmy dokładnie w tym samym miejscu:)
W dalszym etapie naszej wycieczki dotarliśmy do Castelo de Sao Jorge, który króluje nam miastem. Ponownie mamy tu do czynienia z Alfonsem I Zdobywcą, który w 1147 r. po wyswobodzeniu Lizbony z rąk Maurów przekształcił ich cytadelę w rezydencję królów Portugalii. Żeby jednak dostać się do Zamku, musimy wspiąć się krętymi uliczkami i mnóstwem schodów przez dzielnicę Santa Cruz. Miniemy tam stare, odrapane domy, rośliny w doniczkach i pranie rozwieszone między oknami.
Z murów obronnych Zamku, które po zniszczeniu trzęsieniem ziemi w 1755 r. zostały odbudowane dopiero w 1938 r. przez Salazara, rozciąga się przepiękny widok na panoramę miasta.
My jednak wybraliśmy (z racji ograniczonego czasu) inną opcję podziwiania takich widoków, a mianowicie słynną windę – Elevador de Santa Justa. Żeby do niej dojść z Zamku Św. Jerzego, najlepiej wsiąść do jeszcze innej windy, która zawiezie nas na sam dół (unikniemy kłopotliwego schodzenia krętymi uliczkami), a stamtąd dojdziemy już prosto na miejsce. Elevador de Santa Justa widać z daleka. Jednorazowo dźwig zabiera 25 osób, bilety kosztują 5 euro w dwie strony. Jest to dzieło ucznia Gustava Eiffela – Raula Mesnier du Ponsard. Znajduje się w żelaznej 32 metrowej wieży z 1902 roku, zbudowanej w stylu neogotyckim. Winda Santa Justa łączy ze sobą dwie dzielnice Baxia i Chiado. Zwana jest także Elevador do Carmo, gdyż wyjście z górnego poziomu znajduje się przy ruinach Convento do Carmo. W odróżnieniu od innych lizbońskich wind (Elevador Lavra, Bica i Gloria), Elevador Santa Justa porusza się w pionie.
No i jesteśmy w kolejnej dzielnicy Lizbony – Baixa. Jej główna ulica to Rua Augusta, która zaczyna się przy Łuku Triumfalnym, a przecina ją Rua de Santa Justa, która prowadzi do wspomnianej przeze mnie windy. Rua Augusta to szeroki deptak z elegancką klasycystyczną zabudową, ożywiony kawiarnianymi ogródkami, ulicznymi handlarzami i burżujskimi sklepami.
Idziemy więc w stronę Łuku Triumfalnego – Arco da Victoria z 1873 r. Zwany też jest czasem Arco da Rua Augusta, co podkreśla znaczenie tej ulicy. Przechodząc pod Łukiem trafiamy na Praca do Comercio – plac handlowy. Jest to wielka, niemal pusta przestrzeń o wymiarach 192 metry na 177 metrów, otoczona z trzech stron eleganckimi gmachami. Czwarta strona wychodzi bezpośrednio na wody Tagu. Na środku placu stoi wyniosły pomnik króla Józefa I na koniu, wykonany przez Joaquima Machadę de Castro. Na tyłach pomnika, po dwóch stronach Łuku widać arkadowe gmachy w królewskiej żółci.
Tutaj kończymy naszą krótką, ale jakże wspaniałą wycieczkę i siadamy nad brzegiem Tagu, wsłuchani w dźwięki spokojnej muzyki ulicznego grajka, oddychamy morskim już powietrzem i przez moment po prostu wpatrujmy się w Most 25 kwietnia i pomnik Cristo Rei, które z tej perspektywy widać doskonale.
My natomiast wyruszamy w dalszą drogę do miejsca, o którym wkrótce napiszę!;)
Liczba komentarzy: 4
„W Portugalii dogmat Wiary zostanie zachowany”. Tylko te słowa trzeciej Tajemnicy fatimskiej Matki Bożej z Fatimy znamy.
Koniec świata może być w każdej chwili. Pomyśl o wieczności. Masz do wyboru niebo albo piekło.
Nie dbasz o zbawienie duszy?
http://tradycja-2007.blog.onet.pl/
Wracam po taśmach po władzę http://www.almoc.pl/img.php?id=2027 na pewno sobie poradzę. A portugalia poczeka na darmowe oficjalne wizyty (za) państwowe
Wpisuję do ulubionych bo szkoda zgubić