Równowaga w przyrodzie musi być. Wczoraj mieliśmy słoneczny poniedziałek, który od razu wrzuciłam do mojego słoika, w którym zbieram najwspanialsze dni życia, a dziś mamy deszczowy i ponury wtorek. Mimo wszystko, to bardzo dobrze. Po pierwsze, taki kontrast uzmysławia nam jeszcze bardziej, że powinniśmy cieszyć się chwilą, która jest ulotna i drobnostkami każdego dnia. Po drugie, mam dziś sporo pracy, co prawda w domu, ale tak czy tak lepiej pracuje mi się bez ochoty na rowerową przejażdżkę, rolki czy spacer.
Dzisiaj chciałam Wam opowiedzieć o moim niezwykłym poniedziałku i o tym, dlaczego tak bardzo chcę go zapamiętać na długo. Gdzieś pomiędzy słowami znajdziecie też niespodziankę, więc bądźcie czujni;)
27.04.2015 r. Dzień zaczął się leniwie. W niedzielę późno wróciliśmy z Warszawy, a poniedziałek mieliśmy wolny, więc chcieliśmy odespać zmęczenie. Wstaliśmy razem z pierwszym płaczem dziecka sąsiadów, a właściwie ja wstałam, bo K. wzdychał jeszcze bardzo czymś zachwycony w swoim sennym świecie. Wyglądał tak słodko, że postanowiłam zrobić mu coś pysznego na śniadanie. Najpierw wyglądało to tak:
Natomiast później już tak:
Pomysł śniadania narodził się w mojej głowie w kilka sekund. Wyciągnęłam z lodówki potrzebne składniki i oto jest. Najlepsza i najzdrowsza pasta śniadaniowa jaka kiedykolwiek istniała! A ja podzielę się z Wami przepisem właśnie teraz;)
– dwie garście świeżego szpinaku
– 3 łyżki fety
– garść uprażonego na suchej patelni słonecznika
– oliwa z oliwek
– pieprz
Szpinak myjemy i osuszamy, następnie wrzucamy do miksera razem z fetą i słonecznikiem. Dodajemy dwie łyżki oliwy i odrobinę pieprzu i wszystko miksujemy. Nasza pasta jest gotowa:) Najlepiej smakuje z chrupkim pieczywem (u nas grzanki).
Do tego była jeszcze rzodkiewka, grillowany kurczak (na którego przepis będzie jutro, bo powtórzyliśmy to cudo na obiad), świeże, słodkie pomarańcze i kawa zbożowa z mlekiem. Pycha!
Po takim śniadaniu dzień wydaje się być jeszcze piękniejszy. Ogarnęliśmy więc mieszkanie i korzystając ze słonecznej pogody ruszyliśmy na rowerową wycieczkę ? tradycyjnie przez park do lasu i nad rzekę. Tam nakarmiliśmy kaczki i zaczerpnęliśmy pierwszej słonecznej kąpieli. Żyć nie umierać!
Po długim delektowaniu się naturą wróciliśmy do domu i poszliśmy na zakupy. W osiedlowym warzywniaku znaleźliśmy pomidory, które nie mają już nic wspólnego z tymi zimowymi, zabraliśmy do koszyka produkty potrzebne do grilla i już byliśmy w domu.
Uwielbiam takie luźne dni, bo mogę wtedy czytać co chcę i robić co chcę i kiedy chcę. Zabrałam się więc za moje gazety.
Pozachwycaliśmy się też naszym drzewkiem budzącym się do życia z zimowego snu.
No i nadszedł czas grilla. Pierwszego tej wiosny! Przygotowaliśmy kurczaka w cytrusowo ? miętowej marynacie, frytki, pomidory, rzodkiewki i sos czosnkowy. Włączyliśmy ulubioną muzykę i tak sobie spokojnie jedliśmy nasz obiad.
Kiedy po grillu zostało już tylko wspomnienie nadszedł czas na codzienną dawkę ruchu. To nic, że dwie godziny jeździliśmy na rowerze. Przyzwyczajenie do codziennych ćwiczeń jest jednak silniejsze.
Później miałam jeszcze czas dla siebie ? na słodkie małe co nie co i wypróbowanie nowego lakieru do paznokci.
No i zaplanowanie czegoś pysznego z jabłek, które dostaliśmy od rodziców K.
Wieczorem zanurzyliśmy się w pościeli i obejrzeliśmy kilka odcinków ulubionych seriali, a po wszystkim wtuleni w siebie siedzieliśmy na tarasie patrząc w zachmurzone niebo i popijając gorącą melisę?
Takie dni, zwykłe, a jednak niezwykłe, zapadają w moją pamięć na długo. Kocham życie właśnie za te jego drobnostki, za zwyczajność i możliwość spędzania czasu w taki sposób. To dla mnie o wiele cudowniejsze chwile, bardziej nawet od tych spędzonych na wakacjach. Najpiękniej jest dla mnie w moim domu, a dom mój jest tam, gdzie moje serce. Czyli przy osobach, które kocham, a zwłaszcza przy tej jednej jedynej ?