Od lat jestem zakochana w „Amelii” i soundtracku z tego filmu. Yann Tiersen to mistrz świata! Pisząc to, w głośnikach cichutko leci Comptine D’un Autre Été. Ale nie o „Amelii” będzie dziś mowa. Jest ona tylko wabikiem, który sprawił, że podczas moich wakacji w Portugalii ponownie się zakochałam. Tym razem w książce. W czasie moich podróży lubię czytać książki, których akcja toczy się w miejscu, w którym akurat przebywam. Wiedziałam, że odwiedzę Lizbonę i szukałam lekkiej powieści związanej ze stolicą Portugalii. Szukałam jej bardzo długo, aż natrafiłam na intrygujący tytuł Ostatnie fado autorstwa Iwony Słabuszewskiej – Krauze, a pod nim recenzję, że jest to lektura dla osób, które pokochały „Amelię”. Ucieszona od razu nabyłam książkę w pdf, by mieć ją przy sobie na tablecie.
Wiecie, to jest stan idealny. Kiedy zwiedzasz miasto, przemierzasz jego kręte uliczki wzdłuż i wszerz, chowasz się w cieniu ogromnych drzew, przysiadasz na schodkach prowadzących do kościoła, który pamięta najdawniejsze czasy i oddychasz tym samym powietrzem, co główna bohaterka książki. Dotychczas zdarzało mi się to robić głównie na rozległych polach mojej wyobraźni. Tym razem było jednak inaczej. Wraz z Alicją, której droga życia ma wiele zakrętów, wyruszyłam na podbój Lizbony. Ok, podbój to nie jest właściwe słowo. Bardziej pasowałaby tu sentymentalna podróż.
Oto fragment listu, który był sprawcą decyzji o spakowaniu walizki i znalezieniu się kilkaset kilometrów dalej, na południe Europy:
Dominiku,
Prosiłeś, żebym śpiewała dla Ciebie fado i robiłam to. A teraz śpiewam fado o nas, a nie dla nas. Chcę Ci powiedzieć, że nie wiem, czy warto tak kochać. Po tym wszystkim, co się stało, niczego nie jestem pewna…
Autorką tych słów była Rosa. Tajemnicza Rosa, która stała się muzą naszej wycieczki. Lata temu ona i Dominik, kuzyn Alicji, kochali się w sobie bez pamięci. Rosa była fadistką, o anielskim głosie. Natomiast Dominik – ah, co to był za mężczyzna. Alicja od dzieciństwa była nim oczarowana. Był jej guru, jej mentorem, jej wzorem. Jego opowieści o dalekich podróżach, skrawki świata, które za każdym razem przywoził jej do domu, sprawiły, że Alicja na zawsze pozostała pod pewnym urokiem i stąd w jej głowie zakiełkował pomysł odnalezienia jego dawnej ukochanej w labiryncie krętych uliczek barwnego miasta.
Nie spodziewała się jednak dokąd ją to zaprowadzi. A ja nie spodziewałam się dokąd zaprowadzi to mnie. Wsłuchana w dźwięki fado spacerowałam ulicami Alfamy i Baixy i świat oglądałam bardziej oczami Alicji, niż swoimi. To niesamowite uczucie. Była dla mnie nie tylko przewodnikiem, ale też przyjaciółką. Ona z kolei miała swojego przewodnika. Był nim Fernando Pessoa – jedna z najbardziej znaczących osobowości literackich XX wieku i jeden z największych poetów języka portugalskiego. Dzięki temu znalazłam się w trójwymiarze. Z jednej strony miałam przed sobą tętniące życiem miasto z roku 2014, które mogłam nie tylko zobaczyć, ale i dotknąć. Z drugiej, miasto sprzed kilku lat, kiedy jego szlaki wydeptywała mi Alicja. Tym razem mogłam je tylko zobaczyć oczami wyobraźni. Natomiast z trzeciej strony otaczało mnie miasto z początku XX wieku, kiedy to żył i tworzył Pessoa. Ten wymiar poczułam sercem. I powiększyłam grono przyjaciół, z którymi chłonęłam Lizbonę, o tak znakomitą postać.
Mówię Wam, ta książka jest cudowna. Napisana jest w doskonały sposób. Tajemnica goni tajemnicę, tęsknota tęsknotę. Żyjemy życiem i rozterkami Alicji, która tak jak ja znalazła się w obcym mieście, jednak z konkretnym i bliskim sercu celem. Żyjemy także życiem Fernanda. Dzięki temu, że Alicja kupiła przewodnik po Lizbonie napisany przez Pessoę, zostajemy wplątani w prawdziwą historię jego życia. Smutnego, niestety. Dzięki książce Ostatnie fado zainteresowałam się postacią Fernanda. Odkryłam jego dzieła i jego geniusz. Myślę, że jego słowa świetnie podsumują to co przeżyjecie, jeśli na zwiedzanie Lizbony zabierzecie ze sobą tą książkę:
Jestem żywa sceną, po której przechodzą różni aktorzy, grający w różnych sztukach.
Dokładnie. Tym razem Ci aktorzy to ja i Alicja. Może następnym będziesz to Ty?
Ostatnie Fado traktowałam jako przewodnik. W książce znalazły się cudowne opisy wszystkich zabytków i atrakcji, zredagowane w taki sposób, że nie można było przejść obok nich obojętnie.
Naprawdę polecam zarówno książkę jak i podróż do Lizbony, a najlepiej jedno i drugie równocześnie. Nie będziecie żałować!:)
Na zakończenie fragmenty książki, które pozwolą Wam poczuć jej magię:
Niektóre historie, które przeżyliśmy albo które przeżywamy, giną w zakamarkach naszej pamięci unieważnione przez to, co dzieje się teraz, dzisiaj, albo przez to, co wydarzy się za chwilę. Inne trwają wiecznie.
Chcę, aby moja historia nie została zapomniana i abym ja sama jej nie zapomniała.To samo uczucie nachodzi go wieczorem, kiedy kluczy po słabo oświetlonych uliczkach Alfamy. Ta dzielnica, w większości zamieszkana przez rybaków, zawsze tętni życiem. Z okien ubogich domów, z kątów brudnych podwórek i zaniedbanych kanciap rozchodzi się nostalgiczny śpiew. Na głowy przechodniów padają krople ściekające z prania dopiero co rozwieszonego nad ich głowami. Słychać głośne rozmowy. W tym miejscu radość życia i nędza splatają się w mocnym uścisku.
Alfama przypomina Fernandowi o smutku, którego tak często doświadczał w Afryce. Lubi wtedy myśleć, że już nigdy nie będzie za niczym tęsknić. Ta świadomość dodaje mu skrzydeł i tłumi inne uczucia – osamotnienia i zagubienia niezwiązanego z żadnym miejscem ani osobą, ale z czymś znacznie bardziej osobistym, z własną duszą.
Co jeszcze zdarzyło się w Lizbonie? Jak to miasto wygląda od kuchni? Ile ludzkich historii tak się przeplata, że stwarza barwny warkocz miłości, szczęścia, smutku i tęsknoty? Sprawdźcie sami, koniecznie!
Liczba komentarzy: 1