Dzisiaj nadszedł czas na wpis z serii ‚dobrych rad’. Przedstawię Wam moją propozycję na kilka dni w Barcelonie oraz podpowiem, jak się tam dostać, jak poruszać, gdzie spać, gdzie jeść itp. Już kiedyś powstał na moim blogu podobny wpis ze wskazówkami podróży do Londynu, a TUTAJ możecie go zobaczyć;)
LOTY:
Zacznijmy od początku, czyli od tego, co musicie przygotować jeszcze przed wylotem. Wiadomo, że jeśli chodzi o bilety lotnicze, to najlepiej rozglądać się za nimi jak najwcześniej. Mój wypad do Barcelony był jednak spontaniczny. Tzn. wiedziałam, że chcę wybrać się na wakacje z mamą, ale nie wiedziałam gdzie. Mojej mamie zależało na odpoczynku od codziennej pracy, a że jest amatorką plażowania, to najchętniej wybrałaby jakąś grecką lub włoską wyspę. Ja natomiast chciałam jak najwięcej zwiedzić, choć przy okazji jakaś plaża i morze też byłyby mile widziane. I tak po długich miesiącach zastanawiania się, w końcu w ciągu kilku dni padło na Barcelonę. Bilety tym razem znalazłam na Wizzair, ponieważ mieli większą ofertę jeśli chodzi o lądowanie na lotnisku El Prat. Nie chciałam marnować czasu na dojazd z lotniska w Gironie. Niestety, nie udało mi się znaleźć w odpowiednim terminie wylotu z Wrocławia, więc pozostało mi wybrać opcję z Poznania, a powrót do Katowic. Tylko przez to, że zależało mi na konkretnym terminie, loty kosztowały mnie dość sporo, bo ponad 1000 zł w dwie strony za osobę. Jednak z doświadczenia i z informacji od innych wiem, że jeśli się odpowiednio wcześniej zacznie szukać i będzie się dysponowało większym zakresem terminów, to za loty do Barcelony możecie zapłacić nawet ok. 200 zł w dwie strony! Oczywiście najlepiej jest też szukać ich poza sezonem, a nie w jego szczycie;)
Co do lotu wizzairem, to był to mój pierwszy lot tymi liniami i … raczej ostatni. To jak załoga traktuje pasażerów mogłoby być tematem na oddzielny wpis. Poza tym: opóźnienia. Rozumiem, że lotnisko El Prat w lipcu przeżywa swoje oblężenie, ale najpierw czekanie na możliwość wejścia do samolotu przez ponad 1,5 godziny, później czekanie na start w samolocie, kiedy nie można się już ruszyć ani skorzystać z toalety, przez kolejne tyle, to przegięcie. Dodatkowo oschłe teksty stewardessy nie dodały uroku tej linii lotniczej.
Wspomnę jeszcze o tym, że same bilety kosztowały ok. 1000 zł, ale musiałyśmy zapłacić do tego za bagaż podręczny, co powiększyło sumę o niemal 500 zł na osobę! Także z dotychczasowych doświadczeń z tanimi liniami jak dla mnie wygrywa ryanair.
DOJAZD Z LOTNISKA:
Z lotniska do Centrum Barcelony najlepiej dostać się pociągiem. Żeby to jednak zrobić, najpierw na lotnisku musimy znaleźć punkt informacyjny, gdzie będziemy mogli kupić bilet. Polecam bilet 3-dniowy (jeśli akurat na tyle dni zaplanowaliśmy pobyt). Wówczas nic nas już w kwestii transportu nie martwi. Na tym bilecie jedziemy pociągiem i metrem, więc to duża oszczędność czasu, żeby później codziennie nie musieć myśleć o biletach. Koszt to ok. 24 euro. Dojazd pociągiem do Centrum zajmuje ok. 30 minut. My wysiadałyśmy akurat na stacji Vallcarca.
HOTEL:
Jeśli chodzi o nocleg w Barcelonie, to wybór jest tak ogromny, jak ogromna jest paleta barw w dziełach Gaudiego. Zależało mi na czymś, co będzie w miarę w centrum miasta, z dobrym dojazdem (czyt. blisko metra) i będzie odpowiadało mi standardem. Padło na hotel, który dodatkowo miał promocję, więc cenowo też bardzo mi odpowiadał. Catalonia Park Güell to 3-gwiazdkowy hotel, który już swoją nazwą zdradza nam miejsce swojego położenia. Jest ładny, czysty, zadbany i bardzo przyjemny. Jego głównym atutem jest położenie nieco do góry i … basen na dachu. Stamtąd rozciąga się przepiękny widok. Poza tym hotelowa restauracja serwuje pyszne jedzenie, a wieczorem można odetchnąć przy drinku i … wodospadzie;) (albo jak to moja mam stwierdziła: „ścianie płaczu” – w przezroczystej, szklanej ścianie spływa sobie spokojnie woda, a efekt jest niesamowity). Plusem było też to, że miałyśmy zagwarantowane codzienne treningi – żeby dojść do hotelu trzeba było nie lada kondycji;)
JEDZENIE:
No tu mam delikatny problem jeśli chodzi o dobre rady, bo my z mamą mamy pod tym względem bardzo podobnie i kiedy na dworze jest ponad 30 stopni upału, to nie musimy jeść;) Żyjemy na wodzie z cytryną, świeżych sokach i lodach. Ewentualnie gorący croissant na śniadanie. W pierwszym dniu wieczorem w hotelowej restauracji zamówiłyśmy jednak średnią pizzę, którą męczyłyśmy przez niemal cały wyjazd. No ale wiedziałam, że mimo wszystko bez spróbowania czegoś, co uwielbiam, a z czego Hiszpania słynie, nie wyjadę. Znalazłyśmy więc w Porcie Vell sympatyczną restaurację, tuż przy zacumowanych jachtach i zamówiłyśmy Paellę! Było pysznie, czego się zresztą spodziewałam:)
Będąc w Barcelonie warto najeść się owoców morza do syta, bo niestety w Polsce o taką ich jakość, a przede wszystkim świeżość, jest bardzo trudno.
PLAN ZWIEDZANIA:
Starałam się wykorzystać te 3 dni maksymalnie, ale też mieć czas na plażę, basen i zwyczajne błądzenie po pięknych, wąskich uliczkach. Dlatego też ktoś może zarzucić mi, że odwiedziłyśmy tylko te najbardziej znane miejsca, ale uważam, że za pierwszym razem po prostu trzeba je zobaczyć. Być w Barcelonie i na własne oczy nie widzieć Sagrady Famili? Kiepsko. Zazwyczaj przy drugim pobycie w danym mieście lubię się zgubić, zapomnieć i zatracić w nim. Tym razem jednak z uwagi na ograniczoną ilość czasu zdecydowałam się na następujący plan działania.
DZIEŃ I:
Z naszego hotelu do Parku Güell był rzut beretem. Wcześniej, jeszcze w domu, wytyczyłam sobie trasę i trafiłyśmy bez problemu. Bilety do parku też zarezerwowałam z wyprzedzeniem na ich stronie, więc nie musiałyśmy czekać w ogromnej kolejce. Na spacer po parku poświęciłyśmy niecałe 2 godziny, bo upał był okropny i marzyłyśmy tylko o skoku do chłodnej wody. O samym parku możecie poczytać w moim wpisie, o tutaj. Zwiedzanie zakończyłyśmy jednak w innym miejscu niż rozpoczęłyśmy i w związku z tym, zamiast na górze, znalazłyśmy się na dole… Zgubiłyśmy się na dobre i gdyby nie pomysł złapania taksówki (który w naszych głowach pojawił się dopiero po niemal 2 godzinach, ale lepiej późno, niż wcale) to pewnie przenocowałybyśmy gdzieś pod bramą;) Do hotelu dojechałyśmy jednak szczęśliwie i postanowiłyśmy resztę dnia spędzić już na dachu, przy basenie. Opalanie, książka i zimne napoje:) Niczego nam nie było żal!
*Tak na marginesie to z mojej obserwacji wynika, że mimo, że w Hiszpanii nie jest tak jak we Francji i można z łatwością dogadać się po angielsku, to jednak starsza część społeczeństwa mimo tego, że angielski doskonale zna, wolała udzielać odpowiedzi w ojczystym języku. Znajomość hiszpańskiego przydała mi się bardzo, a poza tym dla samej siebie ćwiczenie i szlifowanie było dobrą opcją. Polecam Wam więc taki sposób porozumiewania się. W dzisiejszych czasach, zwłaszcza w Europie, mamy pewność, że dogadamy się po angielsku. Ale jeśli znacie inne języki, uczycie się ich dopiero, to nie bójcie się ich użyć. To świetne lekcje, które dają więcej niż rok nauki w szkole językowej!:) A uczucie, które towarzyszy rozmowie z uśmiechniętym od ucha do ucha starszym panem, który wypoczywa w cieniu palmy, w jego ojczystym języku, jest bezcenne!
DZIEŃ II:
Kolejny dzień w słonecznej i upalnej Barcelonie był już bardziej intensywny. Najpierw pojechałyśmy metrem zachwycić się Sagradą Famílią. O tym, czy się zachwyciłyśmy, dowiecie się z tego wpisu.
Następnie udałyśmy się na Plaça d’Espanya i Palau Nacional, o czym możecie poczytać tutaj.
Stamtąd z kolei pomknęłyśmy w miejsce, które spodobało nam się najbardziej – La Barceloneta, czyli nadmorska dzielnica. Plaża, morze, piękne kamienice. W pobliżu Port Vell z zacumowanymi w nim motorówkami, jachtami i statkami. Zdecydowanie najlepsze kilka godzin w Barcelonie.
Po zjedzonej Paelli wypoczęte wróciłyśmy do hotelu. Ponownie udałyśmy się na basen, a wieczorem na spacer po okolicy.
DZIEŃ III:
Wczesnym rankiem wstałyśmy i udałyśmy się do kolejnego parku, pełnego uroczych zakątków, labiryntów i zieleni. Parc del Laberint d’Horta, bo o nim mowa, jest świetną opcją dla zmęczonych upałem turystów.
Kolejnym punktem była słynna La Rambla i najstarszy targ w Europie. Tam to dopiero było gwarnie i kolorowo!
Na koniec zostawiłyśmy sobie podbój Barcelony w zakresie mody. Przejechałyśmy kilka stacji metrem, by znaleźć się w okolicy wypełnionej po brzegi sklepami i centrami handlowymi. Głównie chodziło nam o Primark, który miałam już okazję kilkukrotnie odwiedzić w Londynie i Berlinie. Zrobiłyśmy zakupy na tyle, na ile pozwalało nam miejsce w bagażach i zadowolone wróciłyśmy do hotelu. A taką sukienkę udało mi się upolować w Barcelonie!
Z dostaniem się na lotnisko miałyśmy przygodę. Z hotelu z torbami udałyśmy się do metra, a stamtąd pojechałyśmy kilka przystanków w miejsce, z któego odjeżdżał pociąg. Przy okazji udało nam się jeszcze spojrzeć na specyficzny Casa Batlló.
Na stacji usłyszałyśmy, że nasz pociąg własnie odjeżdża i to z peronu po drugiej stronie! Biegiem rzuciłyśmy się na schody i w ostatniej chwili wskoczyłyśmy do ruszającego pociągu. Po kilku minutach przezornie postanowiłam upewnić się, że jedziemy w dobrym kierunku. Okazało się, że NIE! Spojrzałam na zegarek, który wcale mnie nie uspokoił. Na najbliższej stacji wysiadłyśmy i rzuciłyśmy się w szaleńcze poszukiwanie odpowiedniego pociągu. Na całe szczęście nie trwało to długo dzięki miłej parze francuzów. Tym razem wsiadłyśmy do właściwego pociągu i całe mokre, z bijącym sercem i trzęsącymi się nogami, ale za to szczęśliwe, dojechałyśmy na lotnisko. A tam, terminali i bramek od wyboru do koloru, więc pora na kolejne poszukiwania, które o dziwo zakończyły się w miarę szybko. Tak jak pisałam, naczekałyśmy się trochę na lot powrotny i nie był on przyjemny, bo przeżyłyśmy sporo turbulencji. Za to moment, w którym na lotnisku zobaczyłam stęsknionego za mną K. (i vice versa!), wynagrodził mi wszystko!:) Oczywiście z Katowic czekały nas kolejne godziny drogi, które moja mama przespała jak dziecko, a mi nie zamykała się buzia z nadmiaru wrażeń i tego, co koniecznie musiałam opowiedzieć mojemu K.
Podsumowując, nasz pobyt w Barcelonie uważam za bardzo udany. Mimo, że tego miasta nie pokochałam tak jak mojego Londynu, to jednak zachwyciło mnie. Mam nadzieję, że i Wam uda się tam wybrać, bo naprawdę warto. A może już byliście? W takim razie jak wrażenia?
Na zakończenie dla wytrwałych mam wycieczkę po Barcelonie, czyli film, który udało mi się nakręcić! Zapraszam do obejrzenia i spędzenia w tym pięknym miejscu kilku minut:) (polecam oglądać w HD).
Liczba komentarzy: 11