31 July 2018

Tylko we Lwowie!

Ukraine
Autor:
Di | Ukraine

2

Słucham sobie ukraińskiej muzyki, piję herbatę z ukraińskiego kubka i staram się jak najlepiej opisać Wam naszą ukraińską przygodę.

Nie mogę jednoznacznie stwierdzić, że warto jechać na Ukrainę. Odwiedziłam zaledwie Lwów i to zaledwie na weekend. Jednak dla samego Lwowa zdecydowanie warto wybrać się w podróż do naszych sąsiadów. Zanim Wam jednak zdradzę dlaczego, pozwólcie, że opowiem Wam jak w ogóle znaleźliśmy się w tym pięknym mieście.

W czwartek wyruszyliśmy w naszą szaloną podróż. Najpierw na jeden dzień do Szklarskiej Poręby, a w piątkowy wieczór już delektowaliśmy się pyszną kolacją z widokiem na ratusz w Zamościu. Cel był jeden: wesele naszych przyjaciół. To dla nich przemierzyliśmy tyle kilometrów i zawitaliśmy na drugi koniec Polski:) Jak to jednak z nami bywa, nie lubimy tracić nadarzających się okazji, a później żałować, że nie zrobiliśmy tego czy tamtego. Sprawdziliśmy więc mapę, załatwiliśmy Zieloną Kartę, spakowaliśmy paszporty i… tuż po poprawinach wybraliśmy się za wschodnią granicę. Kierunek: Lwów!

Jak zwykle zdecydowaliśmy się na podróż autem, bo nam tak jest wygodniej, a z Zamościa do Lwowa to zaledwie 130 kilometrów, czyli jakieś 2,5 godziny drogi. W czas podróży wliczyć jednak trzeba czas oczekiwania na kontrolę graniczną, która w zależności od przejścia trwa od godziny do nawet i 10. Nam udało się bezproblemowo przejść przez nią w 2 godziny. Przynajmniej w jedną stronę – do Lwowa. Być może dlatego, że był to niedzielny wieczór, a może dlatego, że wybraliśmy mniej uczęszczane przejście. Nie wiem. Tak czy inaczej trzeba się przygotować na długie oczekiwanie w kolejce.

Jechaliśmy delikatnie przerażeni, bo wszędzie czytaliśmy, że na Ukrainę własnym samochodem to ogromne ryzyko. Że kradną nie tyle same auta, co tablice rejestracyjne, a później żądają okupu. Że dziury takie, że można koła zgubić. Że czyhają gdzieś w krzakach i zatrzymują. Że panuje tam dzicz i chaos. Gdzieś przeczytałam też, że w apteczce trzeba mieć paczkę prezerwatyw, do paszportu należy włożyć kilka hrywien, a na stacjach paliw lepiej się nie zatrzymywać.

Nie wiem, ile z powyższych informacji to mity, a ile w tym prawdy – nas w każdym razie nie spotkało nic złego i żadne z tych przekonań nie okazało się prawdą. Istnieje jednak prawdopodobieństwo, że akurat mieliśmy szczęście.

Faktem jednak jest, że żadne ubezpieczenie samochodu od kradzieży, na Ukrainie nie obowiązuje. Byliśmy mocno zdziwieni, kiedy nasz ubezpieczyciel wspomniał o tym podczas rozmowy telefonicznej, na godzinę przed wyjazdem. Możecie więc sobie wyobrazić, z jakim nastawieniem jechaliśmy;)

Jedynym sposobem, by uchronić się od przykrych sytuacji związanych z naszym samochodem, jest parkowanie na strzeżonym parkingu. Początkowo szukaliśmy takiego w centrum miasta, ostatecznie jednak zaparkowaliśmy na hotelowym parkingu – zdecydowaliśmy się na jeden z lepszych hoteli właśnie po to, by mieć spokój.

Oczywiście można w samym mieście spotkać wiele samochodów na polskich blachach, ale niech Was to nie zwiedzie. To samochody Ukraińców, którzy ze względu na brak pieniędzy na okropnie wysoką akcyzę, kupując samochód w Polsce, zostawiają polskie tablice (zwykle województwa znajdujące się blisko granicy, ale nie tylko), bo tak jest po prostu taniej. Wspomnieć tu należy, że pieniędzy niestety zbyt dużo nie mają.

Nawiązać w tym miejscu wypadałoby do cen, jakie możemy spotkać na Ukrainie, a już z pewnością w samym Lwowie. Dobrą informacją dla podróżujących jest to, że naprawdę jest tanio. Ale nie wszędzie i nie wszystko jest tanie. Na stacji paliw naszego diesela tankowaliśmy za ok. 4 złotych za litr. Mniej niż w Polsce. Za parking, jeśli parkujemy na parkingu strzeżonym (hotel parking ma wliczony w cenę), zapłacimy ok. 20-30 zł za dobę. Produkty spożywcze też nie kosztują wiele. Hitem jest to, że w jednej z najlepszych (jak dla nas zdecydowanie najlepszej na świecie!) restauracji (o której napiszę później) za obiad z dwóch dań dla dwóch osób i picie, przyjdzie nam zapłacić ok. 50 zł.
Nasze auto odpoczywało na parkingu, a my po mieście poruszaliśmy się taksówką i uberem – taksówka wychodzi troszkę drożej, ale to różnica kilku złotych. Za przejażdżkę z jednego na drugi koniec miasta zapłaciliśmy ok. 10 zł. Zdecydowanie taka forma transportu opłaca się we Lwowie:)

Inaczej ma się sprawa z rzeczami typowo ekskluzywnymi i hotelami. Jeśli coś na całym świecie jest drogie, to tutaj też tak będzie. Nie liczmy na to, że we Lwowie kupimy torebkę Gucci za grosze;) Z hotelami jest tak, że można znaleźć nocleg za śmieszne pieniądze i będzie to naprawdę fajny nocleg, ale jeśli chcemy nocować w topowych hotelach, to ceny nadal są wysokie. Tzn. takie jak gdziekolwiek indziej.

Na zakończenie tematu cen dodam, że w ukraińskim markecie zrobiliśmy spore zakupy, tzn. wódkę, piwa, wina, likiery (oczywiście jest ograniczenie alkoholu do 1 litra wódki lub 2 litrów alkoholu, który ma do 23% plus 16 litrów piwa i 4 litry wina niemusującego), chałwę, słodycze i wiele innych produktów za ok. 70 zł! W Polsce kosztowałoby nas to minimum 200 zł.

Przejdźmy teraz do najprzyjemniejszej kwestii, jaką z pewnością jest zwiedzanie połączone z jedzeniem;)

Tak jak wspominałam, wyjazd do Lwowa był nieplanowany i dlatego też po raz pierwszy wyruszyliśmy na podbój miasta bez wcześniejszego przygotowania. W hotelu dostaliśmy mapkę i na szybko zaznaczyliśmy miejsca, które chcemy zobaczyć. Czas mieliśmy ograniczony, bo zaledwie jeden dzień, więc wybraliśmy opcję spokojnego spaceru w okolicy Rynku plus przejazd uberem do dwóch miejsc, które koniecznie trzeba we Lwowie zobaczyć. Miejscami tymi są Cmentarz Obrońców Lwowa, czyli autonomiczna część cmentarza Łyczakowskiego i Wysoki Zamek, z którego roztacza się przepiękna panorama miasta. Okolice Rynku natomiast i sam Rynek obfitują w cudowną architekturę, kamieniczki, kościoły, cerkwie i pomniki. Wystarczy dwugodzinny spacer, by w miarę wszystko zobaczyć.

Nie będę się tym razem wymądrzać i opisywać Wam historię miasta i poszczególnych punktów godnych uwagi, bo sama nie byłam przygotowana do zwiedzania i dopiero w drodze powrotnej poczytałam o Lwowie.

Jedno mogę Wam jednak napisać: Lwów polecam w 100%! To przepiękne, klimatyczne miasto. Idealne na weekend, bo jeśli miałabym być szczera, to zupełnie nie wiem co można byłoby tam robić dłużej niż trzy dni. Ewentualnie jeść, bo tanio;) Może to jednak jedynie nasze subiektywne odczucia, bo lubimy zwiedzać w dynamiczny sposób i szybko nas wszystko nudzi, więc dla kogoś innego Lwów może być fajną opcją nawet i na tygodniowe wakacje:)

1

8

9

12

13

15

16

17

18

19

6

7

11

10

Miejscem, któremu jednak chciałabym poświęcić nieco więcej uwagi i do którego po prostu musicie pójść będąc we Lwowie, jest restauracja Baczewskich. Kojarzycie pewnie to nazwisko z wódką? I macie rację – to właśnie ta rodzina;)

Wnętrza restauracji wystrojem przypominają restaurację z lat 20 i to taką najbardziej elegancką. My byliśmy akurat w oranżerii, w której dodatkowym atutem jest muzyka na żywo! I to totalnie wpisująca się w klimat. Artystom akompaniują papużki. Kelnerzy są przemili i uśmiechnięci, czasem sobie z nami zażartują;)

Jest szeroki wybór dań kuchni żydowskiej i ukraińskiej, każdy znajdzie coś dla siebie. Dania podane są przepięknie i smakują wybornie. Gdyby taką restaurację przenieść w polskie realia, płacilibyśmy w niej za osobę z 200 zł. Ja jestem Baczewskimi zachwycona i restauracja ta wskakuje na pierwsze miejsce na mojej liście ulubionych lokali na świecie:)

3

4

5

Na zakończenie naszej przygody we Lwowie mam dla Was dość nieprzyjemną, aczkolwiek zabawną anegdotkę, o tym co nas spotkało w drodze powrotnej na granicy.

Po przejechaniu 30 kilometrów po dziurawej jak ser szwajcarski drodze, dotarliśmy na przejście graniczne w Budomierzu. Stanęliśmy w długiej kolejce i cierpliwie czekaliśmy na swoją kolej. Nagle przyszła do nas ukrainka, z auta za nami, mówiąc, że ich samochód nie chce odpalić i czy moglibyśmy ich holować. Oczywiście zgodziliśmy się, bo lubimy pomagać innymi. Kiedy już zbliżaliśmy się do znaku „kontrola graniczna”, musieliśmy podjechać trochę dalej, żeby zmieścić się z autem, które holowaliśmy. Pech chciał, że stanęliśmy jakieś 2 centymetry za znakiem. Momentalnie pojawił się ukraiński celnik i zaczął na nas wrzeszczeć. Nic nie pomagało – wpadł w jakiś trans. Krzyczał, że zapłacimy mandat. Minimum 1000 złotych! Zrobił niemałe przedstawienie i zgromadził sporą publiczność. Jeden miły Ukrainiec z samochodu obok próbował coś mu tłumaczyć w ich języku, że przecież to nie nasza wina, że pomagamy innym, że te dwa centymetry to jakiś żart. Celnik chciał wlepić mandat i jemu. Przyszedł w końcu celnik polski, zaintrygowany zamieszaniem, jakie wokół nas powstało i po długiej rozmowie, celnik – awanturnik, podszedł do nas i stwierdził, że jeśli kupimy mu kawę z mlekiem, to odpuści nam mandat. Schowaliśmy więc dumę w kieszeń i mimo, że nie zauważaliśmy naszej winy w całej sytuacji, dla świętego spokoju postanowiliśmy mu kupić tę kawę. Kiedy jednak K. przyniósł mu kubek świeżej, parującej kawy, ten z bezczelnym uśmiechem, na cały głos wydarł się, że przecież tu jeszcze jest jego koleżanka – celniczka, której też kawa się należy. Zdecydowanie chciał nas upokorzyć, że to on jest tutaj na wyższym stanowisku. Trafił jednak na nas i to ze szkodą dla jego koleżanki – celniczki;) Owszem, kupiliśmy jej tę kawę, ale dodaliśmy też do niej coś od siebie (myślę, że z łatwością domyślicie się o co chodzi, ale wprost nie będę o tym pisać – w razie czego to, czego nie ma na piśmie, nie istnieje;)). Koleżanka – celniczka kawę wypiła ze smakiem, a my oraz ci, którzy wiedzieli o co chodzi, mieliśmy niezły ubaw:) Dalej pojechaliśmy już bez zbędnych przygód, ci, którym pomogliśmy wcisnęli nam do auta 100 hrywien, czego byśmy nie przyjęli, gdybyśmy to zauważyli i po 4 godzinach byliśmy w Polsce. Jaki z tego morał? Karma istnieje i działa w dwie strony – zarówno dobro jak i zło wraca:)

Podsumowując, podróż na Ukrainę swoim samochodem z pewnością jest przygodą i nauką oraz ciekawym doświadczeniem, ale pewnie następnym razem (a już wiemy, że taki będzie!), polecimy samolotem – wygodniej, szybciej i bez zbędnych nerwów;)

Ukraina przeniosła nas też w sentymentalną podróż do lat 90 – trochę ze względu na samochody, muzykę i ogólny klimat. Sam Lwów nas zachwycił i wpisuje się w jedno z piękniejszych europejskich miast:)

Jeśli już dzisiaj chcielibyście poczuć ukraiński klimat, to zapraszam Was na moje konto na Instagramie – tam w zapisanych na dole relacjach będziecie mogli zobaczyć jak to wszystko wyglądało – jest ich całkiem sporo;)

14

 

FacebookTwitterGoogle+

Liczba komentarzy: 1

  1. / OdpowiedzMy summertime! | My Gorgeous Life
    […] Lwów. O tym, jak nam się spodobało na Ukrainie, możecie przeczytać tutaj. […]

Skomentuj My summertime! | My Gorgeous Life Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany