Szczęście. Niby krótki wyraz, a tak często używany i tak wiele dla nas znaczy. Czego życzymy ważnym dla nas osobom w dniu ich święta? Zdrowia, miłości, szczęścia. Czy szczęście to tylko „zrządzenie losu”? „Szczęśliwy traf”? A może jednak szczęście to stan permanentny?
Nie chciałabym zbyt bardzo pójść dziś w wykładowy ton. Nie taki jest zamysł niniejszego wpisu, nad którym dywagowałam – bagatela – ponad miesiąc. Pomysł siedział w mojej głowie, ale nie bardzo wiedziałam z której strony się do niego zabrać. W końcu stanęło na tym, że zrobię to po swojemu – jak zawsze. Po to właśnie powstał mój blog:) A temat, który chcę dziś poruszyć, jest wprost stworzony pod Mygorgeouslife – bądź co bądź „moje cudowne życie”. Cudowne, czyli przede wszystkim szczęśliwe.
JAK MIEĆ SZCZĘŚLIWE ŻYCIE – MOJE ZASADY MOJA PERSPEKTYWA.
Sami widzicie, że roboczy tytuł wpisu brzmiał zupełnie inaczej. Ale nie czułam go. Wiedziałam, że coś tu jest nie tak. Bo dla mnie szczęśliwe życie i zasady to totalny oksymoron. Jak można komuś coś nakazać?! Jak można kogoś do czegoś zmuszać? Jak można wmawiać, że to czy tamto będzie dla Ciebie dobre i to jedyna słuszna droga do osiągnięcia celu? Takie działania same w sobie są dla mnie przeciwieństwem szczęśliwego życia. Własnego, a tym bardziej cudzego. Każdy człowiek jest inny i każdy powinien ukształtować w sobie indywidualne podejście do życia. Ja, czy ktokolwiek inny, mogę jedynie inspirować: do zmian, do osiągnięcia celu. Mogę robić to pokazując Wam, jak wygląda moje życie, jak osiągam cele, jakie spotykają mnie potknięcia. Jak zauważycie kilka akapitów niżej, inspiracja to kluczowe słowo w szczęśliwym życiu:)
Postanowiłam podzielić się z Wami moimi spostrzeżeniami w punktach. Będzie ich 18, bo to moja szczęśliwa liczba:) Każdy punkt postaram się rozwinąć, a czasem wzbogacić o cytaty, które są dla mnie bardzo wartościowe i które w ten czy inny sposób wpłynęły na moje życie. Gotowi?
-
W życiu zachowuję balans.
Jestem ja, rodzina, przyjaciele i praca. Celowo użyłam tej kolejności oraz „i”, ponieważ pierwsze trzy wymienione są dla mnie nierozerwalne, a pomiędzy nimi a pracą, stawiam stanowcze „i”. Zawsze ważniejsze będą dla mnie potrzeby rodziny i przyjaciół, czas z nimi spędzony oraz mój samorozwój, hobby, odpoczynek. Praca jest bardzo ważna, ale nie wyobrażam sobie poświęcać jej większości swojego dnia, tygodnia, życia. Nie zrozumcie mnie źle. Bez pracy byłoby jednak ciężko, bo ustalmy, że bez pieniędzy w dzisiejszych czasach żyje się ciężko. Oddzielam też przypadki, kiedy ktoś jest zmuszony sytuacją życiową do pracowania np. na kilka etatów. Jeszcze raz dla pewności podkreślę, że tekst piszę z własnej perspektywy;) Tak więc nie wyobrażam sobie pracować po 10, 12 i więcej godzin dziennie, nie znajdując równocześnie czasu na rozmowę z mężem, na poprzytulanie się z nim, na telefon do rodziców, dziadków, czy przyjaciela, na gorącą kąpiel, na herbatę i książkę, na obejrzenie odcinka (albo dwóch) serialu, spacer po lesie czy kawę z przyjaciółką. Tak sobie układam pracę, że mam czas na wszystko. Złośliwi uważają, że mam czas dlatego, że nie robię nic – tzn. nie pracuję, a pieniądze rosną mi na magicznym drzewku (o którym już kiedyś tu wspominałam;)). Ci sami złośliwi są tacy właśnie dlatego, że nie rozumieją – a wiadomo, jak czegoś się nie rozumie, to jest to automatycznie złe. Nie rozumieją, że można tak wszystko zorganizować, by mieć czas. Wystarczą chęci i odrobina samozaparcia. Zamiast tracić czas na narzekanie i komentowanie czyjegoś życia, ja mam czas na tę herbatę i książkę.
Organizacja czasu to jedno, a druga sprawa to ślepa wiara w czyjeś twierdzenia. Bo „mądry” człowiek sukcesu powiedział, że sukces = brak wolnych weekendów, brak snu, brak czasu na przyjemności. Jak nie poświęcisz się pracy w 100%, to niczego nie osiągniesz w życiu. Jeśli i Wy jesteście skłonni podążać za tymi „złotymi radami” to Wasz wybór. Dla mnie jednak tego typu cytaty, twierdzenia, niebezpiecznie przypominają zasady (patrz: wstęp do tekstu). Powielając powyższy schemat prędzej czy później ucierpi nasze życie osobiste i my sami. Sukces w takim rozumieniu = brak rodziny, brak zdrowia, brak zadowolenia z życia. No bo czym tak naprawdę jest sukces? Dla mnie to zdrowie moje i najbliższych, czerpanie radości z życia, spełnianie się w czymś, w czym jest się dobrym, praca, którą lubię. To właśnie połączenie tych kilku spraw powoduje u mnie poczucie, że osiągnęłam sukces. Jak widzicie, mój sukces wynika z balansu w życiu – nie skupiam się na jednym jego aspekcie, tylko staram się we wszystko wkładać taką samą dawkę energii.
-
„Wyścig szczurów”? To nie dla mnie!
Z nikim nigdy nie rywalizuję. Odkąd pamiętam, nie było we mnie chęci „walki” o lepsze stopnie z koleżanką z klasy, o chłopaka, o lepsze studia, lepszą pracę, lepsze podróże, lepsze dobra materialne, lepszego męża. Tak, uwierzcie mi, są osoby, które we wszystkim widzą możliwość rywalizacji. Zdrowa, sportowa rywalizacja – owszem. Ale ta życiowa? Nigdy! W moim przypadku wynika to być może z poczucia własnej wartości, które zakorzenili mi w dzieciństwie moim rodzice i dziadkowie. Uważali, że cokolwiek bym nie zrobiła i jakkolwiek nie wypadła, zawsze będę najlepsza – dla nich. Jak mantrę powtarzali, że osiągnę w życiu wszystko, o czym zamarzę. Mówili też, że każdy jest inny i ściganie się o miano „lepszego” nie jest nic warte. Jeszcze gorsza jest inna sytuacja – chęć bycia pierwszym czy posiadania jako pierwszy, za wszelką cenę. „Ja będę miała tę torebkę pierwsza!”, „Ja pierwsza pojadę na egzotyczne wakacje!”, „Ja pierwsza będę miała męża!”, „Ja pierwsza dostanę awans w pracy!”, „Ja pierwsza będę miała dziecko!”… można by tak wymieniać bez końca. Najgorsze jednak jest to, że zdarza się tak wśród znajomych – dalszych, a czasem i bliższych. Brzmi znajomo? Ten gorączkowy wyścig czasem wynika z zaniżonego poczucia własnej wartości lub odwrotnie – z chęci pokazania innym swojej wyższości. A czasem wynika to ze zwykłej zazdrości…
-
Niczego nikomu nie zazdroszczę i nie jestem zawistna.
Wiecie jaki jest sposób na zazdrość? Tak kochać swoje życie, żeby wydawało się Wam, że jest najlepsze:) Działa to u mnie od wielu lat. Zakochałam się w życiu z wzajemnością i zakochanie trwa nadal. Nie jest ono idealne – nikt takiego nie ma. Jednak jest moje i poniekąd przez moje decyzje wygląda tak, jak wygląda. Do zakochanego człowieka nic nie dociera – do mnie nie dociera tak paskudne uczucie, jakim jest zazdrość. Zawsze znajdzie się ktoś, kto będzie miał lepiej, więcej, łatwiej, ale nigdy nie znajdzie się ktoś, kto będzie miał tak samo. I to jest właśnie piękne! Żyć własnym życiem, kochać je i nie chcieć tego, co mają inni. Niech oni mają swoje życie i swoją miłość do niego.
O zawiści właściwie boję się tu nawet pisać – przeraża mnie, że ktoś może odczuwać coś takiego. Wiecie, na czym polega różnica? Kiedy zazdrościsz, to chcesz mieć to, co ma ktoś. Kiedy jednak odczuwasz zawiść, to nie tylko chcesz mieć to, co ma ktoś, ale pragniesz też, by jemu zostało to odebrane. To straszne! Nie sądzę, by ktokolwiek, kto odczuwa zawiść, mógł kiedykolwiek być szczęśliwy. No chyba, że zrobi porządek ze swoim życiem i na dobre pozbędzie się tego „chwastu”;)
-
Nie jestem kserokopiarką.
Tak jak wspominałam na początku, inspiracje są dla mnie ważne. Uwielbiam „podglądać” życie innych osób, ich pracę, ich motywację, ich pomysły. Media społecznościowe są w tym niesamowicie pomocne. Niektórzy mam jednak wrażenie, zatracili się w tym świecie. Na ulicy widać tysiące takich samych dziewczyn: usta karpia, rzęsy do czoła, czarne włosy po pas… Na Instagramie widać tysiące „słodkich dziubków” i selfie w lustrze na siłowni. Gdzieś zatraciła się indywidualność, która dla mnie jest najcenniejsza. Ludzie znajdują sobie kogoś (często nawet wśród znajomych), kto jest dla nich swojego rodzaju ideałem i wzorują na nim swoje życie. Chcą być dokładnie tacy sami i mieć dokładnie to samo. Granica między inspiracją a kopią w tym momencie bardzo się zaciera. Dla mnie inspiracja jest nieoceniona! To dzięki niej wzrastam, rozwijam się, wpadają mi do głowy nowe pomysły, a życie nie jest nudne. Kopia jednak zupełnie do mnie nie przemawia. Jednym z wyznaczników mojego szczęśliwego życia jest to, że jest moje i tylko moje – nikt inny takiego nie ma.
-
Mam cudowne życie!
Właściwie to ten punkt wynika z poprzednich, ale jest wart powtórzenia, bo tak naprawdę to główna przyczyna mojego szczęścia. Jeszcze raz podkreślę: mam cudowne życie – nie IDEALNE! Cudowne, bo moje. Jedyne. Niepowtarzalne. Zbudowane z wielu decyzji – dobrych i złych. Życie, które jest obserwatorem wielu błędów, które popełniam, wielu potknięć, porażek, drobnych i większych sukcesów. Życie, które jest świadkiem wielu radości i smutków. Przez to, że jest tak wielobarwne, jest cudowne. Przez ludzi, którzy w nim ze mną współistnieją. A idealne życie byłoby nudne!
-
Polubiłam się z moimi porażkami.
Gdzieś kiedyś przeczytałam, że To nie tak, że przytrafiają się nam chwile szczęścia. Życie całe jest szczęściem, a zdarzają się tylko złe momenty. Te złe momenty naprawdę się zdarzają. Każdemu! Nie znam osoby, której całe życie byłoby pasmem sukcesów. Porażki, smutne chwile, złe rzeczy, zdarzają się i są nam potrzebne. W ubiegły weekend na pierwszych zajęciach z coachingu usłyszałam od prowadzącej, że życzy nam przede wszystkim wielu porażek. Pierwsza myśl: jak to? Chyba zwariowała! Ale po namyśle i po jej wytłumaczeniu nam zdania, które wypowiedziała zrozumiałam, że porażki są bardzo ważne w życiu. Tak naprawdę u mnie to całkiem świeża sprawa. Do pewnego momentu we wszystkim, co dla mnie ważne, szło mi jak po maśle. Coś sobie postanowiłam, wymarzyłam i zaraz to miałam. Śmieję się, że w „dorosłe życie” wkroczyłam dopiero decydując się na aplikację adwokacką. To właśnie wtedy doświadczyłam pierwszej, wielkiej „porażki”. Z egzaminu wstępnego na aplikację uzyskałam 99 punktów, a zdawalność była od 100 punktów… Pamiętam wściekłość, smutek i żal. Jednak trwało to bardzo krótko, wyciągnęłam wnioski i… otworzyłam pierwszą działalność. W życiu nic nie dzieje się bez przyczyny. Jeśli spotyka nas coś złego, odnosimy jakąś porażkę, to tylko po to, by nas to czegoś nauczyło, odmieniło bądź dało w zamian coś lepszego. Ja swoją porażkę przekułam w sukces i to jest chyba najważniejsze. Nie płaczę nad rozlanym mlekiem, tylko daję sobie krótką chwilę na zastanowienie i idę dalej z poprawioną koroną na głowie;)
-
Nie dążę „po trupach do celu”.
Wyznaczam cele, mnóstwo celów, ale nie mam ciśnienia, żeby je wszystkie zrealizować. Nie za wszelką cenę. Nauczyłam się też odroczonej gratyfikacji, czyli odkładania przyjemności na później. W tym znaczeniu przyjemnością jest coś, co chciałabym osiągnąć. Nowy kurs, studia, podróż, nowy dom, nowa firma. Nie jest to łatwe, bo należę do osób o małej cierpliwości, ale skuteczne. Mam masę pomysłów, ale nigdy nie byłam osobą o słomianym zapale (czego nie lubię). Żeby więc wszystkie pomysły zrealizować, nauczyłam się je odkładać na właściwy czas. Czasem życie pokazuje mi, że dany cel wcale nie był dla mnie dobry i po prostu go nie realizuję. Zazwyczaj jednak takie odraczanie wychodzi mi na dobre. Przykład? Podróż poślubna – odłożyliśmy ją na kilka miesięcy po ślubie i dzięki temu mogliśmy polecieć w miejsca, gdzie akurat wtedy był sezon i piękna pogoda, a tym samym spełnić podróżnicze marzenie. Tak samo ze Szkołą Coachów. Dwa lata temu skończyłam studia psychologiczne i wpadłam na pomysł kolejnych, z coachingu. Temat fascynuje mnie już od dawna i „siedzę” w nim sporo czasu. Jednak dwa lata temu byłam jeszcze na aplikacji adwokackiej, która co miesiąc baaardzo uszczuplała mój budżet, a Szkoła Coachów, którą wybrałam kosztuje nie kilka, a kilkanaście tysięcy. Najzwyczajniej w świecie nie było mnie w tamtym momencie stać na nowe studia, bez rezygnowania z innych rzeczy, typu podróże. Cierpliwie poczekałam i w końcu nadszedł ten moment, kiedy zaczęłam uczyć się wymarzonego coachingu. Bardziej świadomie, ze zdobytą już wcześniej wiedzą, bardziej dojrzale. Okazało się, że dopiero teraz jest na to dobry czas – nie wtedy. Morał? Cierpliwość popłaca, a dążenie do osiągnięcia czegoś za wszelką cenę i nieraz kosztem innych, jest słabe.
-
Marzenia się nie spełniają – marzenia się spełnia!
Trochę krążąc wokół tematu osiągania celów, zahaczę o mój ulubiony cytat o marzeniach. Jako mała dziewczynka śpiewałam razem z Majką Jeżowską „Marzenia się spełniaaają, tylko mocno mocno mocno w nie wierz, wszystko czego dziś chcesz, może speeełnić się…” Dziś zaśpiewałabym inaczej: „Marzenia się spełniaaają tylko mocno mocno mocno w siebie wierz, wszystko czego dziś chcesz, możesz spełnić też.” Zauważacie różnicę? Jeśli popadniesz w stagnację i będziesz czekać tylko aż nadejdzie coś, czego bardzo chcesz, to nie nadejdzie. Natomiast jeśli włożysz choć trochę wysiłku w pomoc w spełnienie marzenia i zrobisz jakiś najmniejszy nawet krok ku temu, to zadzieją się cuda – spełnisz wszystko, czego naprawdę chcesz. A jeśli Ci się to nie uda, to znaczy, że to nie było dla Ciebie dobre i czeka Cię coś lepszego. Pamiętajcie, że nie każde marzenie jest warte spełnienia – tylko niestety dowiedzieć się możemy tego znacznie później. Ja swoim marzeniom pomagam, a czasem całą robotę robię sama. Radość jest większa i motywacja jest większa. Tylko zazwyczaj trzeba wyjść ze swojej cieplutkiej i przytulnej strefy komfortu, otworzyć się na świat i na innych, wysilić. Jednak warto, naprawdę:)
-
Wierzę i przyjaźnię się z Bogiem.
Mam świadomość, że poruszam się na niepewnym gruncie i w dzisiejszych czasach może nie powinnam zahaczać o tematy religijne. Ale wiecie co? To mój blog, mój tekst i moje szczęśliwe życie, którego bez Niego by nie było. Więc… tym, którym to przeszkadza, radzę pominąć temat i przejść od razu do punktu 10;) Wracając do meritum, to podejście do spraw religii i wiary mam nietypowe. Nie jestem świętoszką (może nieciekawe określenie, ale innego nie umiałam znaleźć), nie wierzę ślepo w to, co mówi ksiądz, a 90% spraw związanych z kościołem bardzo mi przeszkadza i wkurza mnie. Ja wierzę po swojemu. Owszem, chodzę do kościoła, ale na wybrane msze i np. na nowennę, bo lubię. Kościoły też mam wybrane. Najbardziej lubię pójść do pustego kościoła i posiedzieć w ciszy. Moja przyjaźń z Bogiem jest jednak inna, bo traktuję Go tak, jak resztę przyjaciół. Czasem proszę o pomoc, czasem czuję, że to On czegoś ode mnie potrzebuje i ja to robię. Rozmawiam z Nim w ciągu dnia – bardzo często. Nie tylko w kościele czy domu, ale też na spacerze, stojąc w korkach, w podróży, w restauracji… Zwierzam się Mu, dzielę radościami, smutkami, obawami. Dziękuję za wszystko, co mam. Co dostaję w zamian? Wszystko.
-
Wiara czyni cuda, więc wierzę, że się uda.
Tytuł tego punktu wymyśliłam na szybko, ale coś w nim bardzo mi się spodobało. Bo faktycznie tak jest. Wiara w Boga, siłę wyższą czy w cokolwiek innego wierzycie, to jedno. Inna sprawa to wiara w siebie, swoje możliwości i spełnienie swoich pragnień. Nie mylmy tego z marzeniami, które jak już wspomniałam, spełniam sama, a nie czekam aż się spełnią. Tu chodzi o sprawy, na które nie mamy większego wpływu. Chodzi o zdrowie bliskich, o ich bezpieczeństwo, o coś, co chcemy, żeby się wydarzyło. Znowu przykład z życia: przed naszym ślubem mocno wierzyłam, że prognoza pogody na ten dzień kompletnie się nie sprawdzi. I co? Zamiast całego dnia w deszczu, o najważniejszej godzinie wyszło słońce. Czasem wierzę, że coś zrobię, że coś uda nam się osiągnąć i gdy naprawdę bardzo tego chcę i wierzę, to tak właśnie jest. W moim przypadku niesamowity wpływ ma na to połączenie mojej wewnętrznej wiary z wiarą w pomoc Boga. Ale jeśli nie wierzycie w Niego, to warto chociaż uwierzyć w siebie. To już coś. Zobaczycie, jak to wpłynie na Wasze życie – oczywiście pozytywnie. Wiara tak naprawdę dodaje pewności, a dzięki tej nieświadomie sami potrafimy zrobić o wiele więcej niż nam się wydaje. Tak przy okazji, wpiszcie sobie w wyszukiwarkę „przemowa motywacyjna Jima Carrey’a” – polecam:)
-
Mała rzecz, a cieszy.
Zachwycam się drobiazgami, każdą chwilą, każdym aspektem życia. Cieszę się z tego, że w poniedziałkowy poranek wstaję z łóżka z uśmiechem. Że mogę w południe wypić ulubioną herbatę i przeczytać rozdział książki. Że mogę w ciągu tygodnia odwiedzić rodzinę, a wieczór spędzić z przyjaciółmi. Że świeci słońce, że pada deszcz, że po zmarznięciu na śniegu wracam do ciepłego domu i piję gorące kakao. Cieszą mnie też wielkie rzeczy, których niektórzy nawet nie zauważają – np. to, że mam dwie sprawne, nogi, ręce i głowę. Że mogę sama wyjść na spacer, sama prowadzić samochód. To zdecydowanie największe szczęście, jakie można mieć.
-
Rodzina jest najważniejsza!
Właściwie w pierwszym punkcie sporo pisałam o moim „life balance” i o znaczeniu rodziny. Teraz jednak chcę Wam pokazać to z innej strony. Można dużo pisać i mówić, że rodzina i przyjaciele są tacy ważni. Co innego jednak można robić. Ja poczucie ich ważności wyrażam poprzez częsty i dobry kontakt. Uwielbiam wykorzystywać każdą okazję na spędzenie kilku chwil z nimi. Na wakacje czy jakieś wyjazdy często zabieram rodziców, dziadków czy jedziemy gdzieś z chrzestnymi. Spędzamy razem dużo czasu i świetnie się bawimy. Dzielimy się wszystkim, łączymy grono rodzinne z gronem przyjaciół. Ten punkt w całości tyczy się też przyjaciół, bo dla mnie przyjaciele, to druga rodzina – taka z wyboru:)
-
Razem smakuje lepiej.
Ostatnio zapytałam mojego męża, czy jeśli ktoś zaproponowałby mu wakacje np. na Hawajach, zupełnie za darmo, ale warunkiem byłoby to, że spędziłby je sam, nie mógł zrobić zdjęć i nie mógłby nikomu opowiedzieć, jak było, to czy zdecydowałby się na nie. Otrzymałam stanowczą odpowiedź: NIE! No i ja udzieliłabym takiej samej. Dlaczego? Bo dla mnie szczęściem jest możliwość podróżowania czy robienia czegokolwiek wtedy, kiedy mam to z kim dzielić i kiedy mogę się później podzielić z innymi wrażeniami, emocjami, doświadczeniami. Razem jest lepiej. Jaki sens miałoby robić coś samemu? Wszystkie chwile, dobre i złe, mają znaczenie, kiedy możemy je z kimś przegadać, przeżyć. Wspomnienia, których mam dużo i do których lubię wracać, tworzą ludzie, a nie same chwile, które wtedy przeżywałam. Sukcesy, które odnoszę, smakują dopiero wtedy, kiedy dzielę się nimi z najbliższymi.
-
Nie martwię się tym, co powiedzą ludzie.
Mam swoje zaufane grono rodziny i przyjaciół, na których opinii mi zależy i którą bardziej lub mniej się przejmuję. Mam też grono osób obcych, choć znanych „z widzenia”, które poprzez mój blog komentują moje życie i którym często coś nie pasuje;) Tymi drugimi wcale się nie przejmuję. Po prostu robię swoje. Zawsze znajdzie się ktoś, komu coś nie będzie pasować, kto będzie udzielał „cennych” rad, kto będzie ciągnął Cię do dołu. Od takich osób niczego nie oczekuję, są dla mnie obojętne i zostawiam je w tym „dole” – już i tak mają sporo do zrobienia by poradzić sobie z sobą samym. Na dzień dzisiejszy wiem już, komu mogę ufać, kogo mogę prosić o radę, o konstruktywną krytykę i tylko takie osoby są dla mnie cennym wsparciem. A ja nie przejmując się docinkami, krytyką, a nawet hejtem, jestem szczęśliwsza! Nigdy nie pozwólcie ludziom stłamsić się przez ich niedowartościowanie! Może im się wydawać dziwnym to, co chcecie osiągnąć, co robicie, jacy jesteście, jakie macie poglądy. Ostatecznie jednak to ich problem, a Wy po prostu bądźcie sobą i róbcie swoje – w efekcie lepiej na tym wyjdziecie niż oni.
-
Na koniec dnia, niczego nie żałuję.
W życiu wszystko zdarza się po coś – wszystko ma znaczenie. Każda podjęta zła decyzja, każda znajomość, każda sytuacja. Nie żałuję więc, że coś zrobiłam, kogoś, znałam, gdzieś byłam. Kolejny przykład: przyjaźniłam się 15 lat z dziewczyną, którą traktowałam jak siostrę. Wiele razem przeżyłyśmy, miałyśmy podobne podejście do życia, wszystko było pięknie. Dziś już się z nią nie przyjaźnię. Nie było żadnej kłótni, po prostu nasze drogi się rozeszły. Mogłabym powiedzieć: „zmarnowałam na nią tyle lat…”, ale wcale tak nie czuję! To, co z nią przeżyłam, było pięknym doświadczeniem, wspominając ją mam same dobre myśli. Widocznie miała mi pokazać kilka rzeczy, miałyśmy wzajemnie się czegoś nauczyć, a potem miała zrobić miejsce dla nowych przyjaciół. Dzięki temu poznałam osoby, bez których teraz nie wyobrażam sobie życia. Może to właśnie było po to? Wszystko ma swój cel i sens. Nie zawsze musimy go znać, ale jest, choćby głęboko ukryty, ale jest.
-
Nie mam motorka w dupie.
Nie jestem idealna i nie jestem ze stali. Na co dzień mam mnóstwo energii, ale zdarzają mi się jej spadki. I co? Świat kręci się dalej. Takie chwile braku chęci do czegokolwiek, chwile lenistwa i momenty, w których mówię sobie „stop”, są mi bardzo potrzebne! Są potrzebne mojemu organizmowi. Są potrzebne Wam. Nie dajmy się zwariować. Jeśli cały czas byłabym na pełnych obrotach, to kiedy wpadałyby mi do głowy te świetne pomysły? Kiedy miałabym czas dla siebie? Ktoś mądry powiedział: Z nic nierobienia najczęściej biorą się najlepsze cosie! Oczywiście tym mądrym kimś był mój ulubieniec – Kubuś Puchatek;)
-
Ociekające luksusem życie jest dla szczęścia innych.
Ostatnio przeczytałam, że „ludzie żyją w galopie, stresie, kołowrotku. Zabiegają o luksusowe apartamenty, najnowsze auta, najbardziej zagraniczne wycieczki, markowe ciuchy. Cieszą się jednak z tego tak długo, jak długo mogą się tym chwalić przed innymi. To czyja z tego radość?” Oczywiście sama chcę mieć piękny, dom, jeździć w piękne miejsca pięknym autem. Ale nie kosztem wszystkiego i kluczowym słowem jest tutaj „chcę”. Dla swojego poczucia szczęścia. Bo czy naprawdę kupowanie co chwilę najnowszego modelu samochodu z tysiącem niepotrzebnych funkcji jest dla szczęścia własnego czy zgarnięcia zachwytów? „Sukces osobisty” nie może odebrać „szczęścia osobistego”. Dobra materialne cieszą mnie, dopóki dają mi szczęście.
-
Żaden dzień się nie powtórzy…
Każdy dzień jest cudem! Każdy dzień jest niepowtarzalny, daje nowe możliwości, przynosi nowe radości. To, co zrobię po wschodzie, a przed zachodem słońca – jest moje. Czy da mi to szczęście, to moja indywidualna sprawa. W ogóle szczęście jest bardzo indywidualną sprawą każdego człowieka. To co dla mnie ma znaczenie, dla Was kompletnie nie musi. Ale chwytaj dzień jest według mnie uniwersalną zasadą – no bo na co nam stracone, niewykorzystane dni?
Podzieliłam się z Wami 18 punktami moich sposobów na szczęście. Mam nadzieję, że zainspiruję Was do stworzenia własnej listy – dla siebie. Po to, by zrozumieć, co Was tak naprawdę w życiu uszczęśliwia i jakie macie powody, by być szczęśliwym. Bo że macie, to jestem pewna:)
Na koniec chciałabym przytoczyć Wam jeszcze kilka ulubionych cytatów, którymi kieruję się w życiu, które mnie inspirują i które sprawiają, że jestem spełniona i uśmiechnięta:)
- Dzisiaj robię to, czego innym się nie chce. Jutro będę mogła robić to, czego inni nie będą w stanie.
- Kiedy czegoś pragniesz walcz. Ryzykuj. I pamiętaj, w życiu chodzi o to, żeby wzrastać, nie piąć się ku górze.
- Najważniejszą rzeczą jest, aby cieszyć się swoim życiem – być szczęśliwym – tylko to się liczy. – Audrey Hepburn
- Pamiętaj, że szczęście to pozytywny stan ducha, pozytywne nastawienie do życia i wyzwań, jakie to życie stawia.
- Spraw, aby każdy dzień miał szansę stać się najpiękniejszym dniem Twego życia. – Mark Twain
Liczba komentarzy: 1