5 January 2021

Podsumowanie roku 2020

#mygorgeousinspirations
Autor:
Di | #mygorgeousinspirations

Jest 8.05. Sylwester. Ostatni dzień roku 2020. Najdziwniejszego, jaki do tej pory było dane nam przeżyć. Siedzę w salonie obok naszej wielkiej czerwono – złotej choinki, właśnie skończyłam oglądać 100 odcinek Zbuntowanego Anioła i jeść Nesquika z mlekiem – takim nie za ciepłym. Byłam też sprawdzić co dzieje się na piętrze – tatuś z córeczką śpią w najlepsze – dzień jak co dzień.

Wielu z Was na pytanie jaki był 2020 odpowiedziałoby zapewne: okropny, niech spada i nigdy więcej nie wraca. Nie chcemy o nim pamiętać. Ja jednak nie do końca należę do tych osób. Dla mnie ten rok był dość ambiwalentny.

Z jednej strony pandemia – cały świat na chwilę się zatrzymuje, musimy radzić sobie z nową rzeczywistością. Pandemia dotknęła nas osobiście – najpierw w związku z naszą działalnością, później rodzinnie. I tyle na ten temat, bo każdy z nas wie jak wyglądał ten rok pod względem pandemii, jak sobie nasi rządzący „radzili” z problemem i w ogóle jaka skala problemu tak naprawdę miała miejsce. Ja dziś, jak co roku, chciałabym podsumować mój rok 2020 – a że pandemia jest jego tłem, to musiałam o tym wspomnieć na samym początku.

Kiedy żegnając rok 2019 składaliśmy sobie z mężem życzenia noworoczne, stukając się kieliszkami szampana, wiedzieliśmy, że kolejny rok będzie niezwykły. Mieliśmy w końcu tyle marzeń do spełnienia i tyle celów do zrealizowania. Tyle zaplanowanych wyjazdów i nowych wyzwań naukowo – zawodowych (a mówiłam, że kto planuje ten choruje?). Niemalże nic nam z tego nie wyszło – pandemia pokrzyżowała nasze założenia.

W styczniu udało nam się wyskoczyć na weekend w góry, do niezwykłego teatru. W lutym zdążyliśmy odwiedzić Poznań i gościć u siebie mnóstwo znajomych. A później pojawiły się pierwsze doniesienia o początkach pandemii w Europie…

Na moje urodziny mieliśmy lecieć do Londynu i tym razem zwiedzić również jego okolice dzięki temu, że moja ciocia miała na miejscu samochód i mogliśmy sobie pojeździć. Do końca nie było wiadomo, czy wyjazd wypali, bo właśnie tam zaczęło pojawiać się dość dużo przypadków zakażonych. Ostatecznie z duszą na ramieniu, bo wtedy jeszcze wizja pandemii nas przerażała, polecieliśmy. Spoglądałam na każdego, kto pojawiał się w promieniu kilku centymetrów ode mnie, z podejrzliwością. Środkami dezynfekującymi „pachniałam” na kilometr. Z Londynu zrezygnowaliśmy – znamy go już na pamięć (ale kochamy najmocniej, więc i tak było nam przykro), a nie chcieliśmy rzucać się w dzikie tłumy. Odwiedziliśmy za to kilka genialnych miejsc w jego okolicy. Przerażenie dopadło mnie, kiedy wracając z Oxfordu w radiu usłyszałam, że pojawił się tam pierwszy przypadek osoby zakażonej wirusem – wtedy jeszcze nie mogłam wiedzieć, że takich przypadków  w moim własnym mieście będzie kilkaset więcej.

Po powrocie mieliśmy wybrać się w kolejną podróż urodzinową – z moimi dziadkami nad morze. Zrezygnowaliśmy z obawy o to, że jakimś cudem zaraziliśmy się i nie chcieliśmy narażać dziadków. Dzień po naszej decyzji i tak wprowadzono kwarantannę. Urodziny spędziłam więc w domu, ze wszystkimi objawami wirusa – wtedy byłam pewna, że coś złapaliśmy…

Nie sądziłam, że faktycznie „coś” złapaliśmy, ale wcale nie wirusa, wręcz przeciwnie – „coś” co uszczęśliwiło nas najbardziej na świecie:)

Kolejne dni, tygodnie, miesiące upłynęły chcąc nie chcąc pod znakiem pandemii. Widywaliśmy się z rodziną i znajomymi w ograniczonym zakresie, ale jednak. W czerwcu udało nam się przy okazji odwiedzin znajomych w Radomiu, spędzić trochę czasu w Kazimierzu Dolnym, w naszym ukochanym hotelu (który teraz wysyła nam prośbę o pomoc, bo przez wprowadzone restrykcje związane z pandemią może nie dać rady przetrwać…).

Przez pandemię musieliśmy odwołać zaplanowane podróże: objazdówkę po Włoszech z dziadkami i wymarzone, upragnione Hawaje:(

Spędziliśmy za to sporo czasu na naszej działce i w końcu ukształtowałam w głowie ostateczną wizję, co chcę tam zrobić. Na mój pomysł potrzeba nieco czasu, ale coś czuję, że jeśli wszystko pójdzie dobrze, to będzie to genialne miejsce!

Podczas gdy mieliśmy odkrywać kolejne włoskie zakątki, zajadać się włoską pizzą i lodami, my w wyniku pandemii męczyliśmy się kilka dni pisząc egzamin zawodowy – ja adwokacki, mój mąż radcowski. Przełożono go z marca na czerwiec, o czym poinformowano nas w ostatniej chwili. A to nie jest egzamin, do którego podchodzi się „ot tak”. Kosztuje on sporo czasu, nauki i pieniędzy. A ja do ostatniej chwili nie wiedziałam, czy zdawać go w tym roku, w takich warunkach, bo… byłam w 6 miesiącu ciąży:) Ostatecznie zdecydowałam się przystąpić do egzaminu. 4 dni pisania, w tym 3 dni po 6 godzin i ostatni dzień 8. Upał i brak możliwości włączenia klimatyzacji – pandemia. Obowiązkowe maseczki i rękawiczki. Obawa przed zakażeniem wisząca każdego dnia nad głowami zdających. Do tego ja, w odmiennym stanie, uważająca na siebie w takich warunkach dwa razy bardziej. Targająca ze sobą dwie ciężkie torby – jedną na materiały naukowe, drugą na przekąski i picie. Na szczęście moja córeczka od samego początku ciąży była dla mnie wyrozumiała – ani jednego dnia nie odczułam żadnych dolegliwości, wręcz przeciwnie – egzamin pisałam z turbo doładowaniem. No i zdałam go – obie zdałyśmy! Mój mąż również:)

Mieliśmy więc co świętować. Wymagający egzamin zdany w pandemii, w ciąży. Byłam z siebie naprawdę dumna – z nas:)

Zamiast włoskich wakacji z dziadkami, mieliśmy z nimi wakacje bałtyckie. Wzbogacone o moich rodziców. Rocznicę ślubu spędziliśmy natomiast w górach.

Spędzaliśmy sporo czasu z rodziną – w tym bawiliśmy się na weselu mojego brata:)

Wykorzystaliśmy czas pandemii na dokończenie remontów w domu – w końcu mamy wymarzone dębowe schody w stylu angielskim <3 Jeśli chodzi o nasz dom, to naprawdę jesteśmy już bliżej końca. Przygotowaliśmy też pokój dla naszej małej księżniczki – to nasze ulubione miejsce:)

Świętowaliśmy razem z rodzinami nasze ślubowania – radcowskie i adwokackie:) Cały wrzesień pomieszkiwał u nas mój dziadek, który za cel wziął sobie dokończyć większość remontu jeszcze przed moim porodem <3

W październik weszłam razem z moimi nieocenionymi przyjaciółkami, które zorganizowały mi niezapomniany, najcudowniejszy Baby Shower:) A listopad…

Zaczął się filmowo. W sumie mogłam się spodziewać, że tak właśnie będzie, bo nasze życie obfituje w tego typu zdarzenia – nie ma nudy;) Podczas kontrolnej wizyty u mojego ginekologa (muszę zaznaczyć, że ciążę miałam naprawdę idealną. Zero jakichkolwiek dolegliwości, każde badanie prawidłowe, pracowałam do samego końca i robiłam to, co przed ciążą, właściwie w niczym się nie ograniczając – łącznie z wyszukiwaniem sobie dziwnych problemów zdrowotnych w Internecie, za co mąż chciał mnie wyrzucić z domu;)), lekarz badając oznajmił mi, że właśnie rodzę i spytał, co ja tu jeszcze robię! Nie pozwolił mi nawet jechać do domu – od razu na porodówkę. Tam po przejściu setki badań, w tym testu na koronawirusa, dostałam załatwioną wcześniej salę i zaczęłam przygotowania do porodu. Niestety mimo wcześniejszych ustaleń, porodu rodzinnego nie było ze względu na pandemię…

To było we wtorek, 10.11, a nasza córeczka na świat przyszła w nocy, 12.11:) Nie pytajcie, jak spędziłam w tym roku moje ulubione święto (11.11.). Poród miałam krótki, bo zaledwie 5 godzin, ale dość ciężki, co skutkowało późniejszym zabiegiem i kilkoma dniami podczas których nie byłam w stanie się ruszyć, a jednak musiałam – ze względu na maleństwo. Na szczęście urodziłam zdrowiutką, śliczną dziewczynkę, która jest dla nas idealna! Zresztą na każdej wizycie pani Doktor również się nią zachwyca:) Cały więc listopad to monotematyczność: spędzanie cudownego czasu z Mią. Mamy to szczęście, że możemy być z nią oboje – dzielimy się wszystkimi obowiązkami z tym związanymi po równo i czas mija nam błogo:)

Grudzień to intensywny czas odwiedzin – albo my mieliśmy gości, albo my jechaliśmy w gości. Przygotowywaliśmy się również do Świąt – Wigilię w tym roku spędzaliśmy u nas razem z teściami i moimi dziadkami. Także ona obfitowała w niezbyt przyjemne wydarzenia związane ze zdrowiem i służbą zdrowia, ale nie o tym tutaj.

Rok zakończyliśmy u nas – z przyjaciółmi.

W międzyczasie zrobiliśmy jeszcze kilka kursów, szkoleń i zdobyliśmy nowe umiejętności, certyfikaty, uprawnienia. Pandemia pokrzyżowała nam kilka celów i pomysłów, ale nie uderzyła w nas aż tak mocno, jak np. w osoby działające w gastronomii czy turystyce.

Jak oceniam rok 2020?

Będę pewnie odosobniona w mojej opinii, ale ona jest moja – osobista. To był dla mnie, a właściwie dla nas rok cudowny! Przede wszystkim ze względu na pojawienie się na świecie naszej córeczki, ale też dlatego, że udało nam się zdać w tak trudnym czasie egzaminy i osiągnąć upragnione tytuły zawodowe. W tym roku nasza rodzina była zdrowa, więc to również powód do tego, by uznać rok za wspaniały.

Czego mnie nauczył?

Wdzięczności, za to co mam – choć wdzięczna byłam już wcześniej i jestem cały czas, ale teraz jest to jeszcze bardziej świadome. Cierpliwości, że na wszystko przyjdzie czas. Pokory – nie zawsze wszystko można mieć i nie zawsze wszystko od nas zależy.

Czego życzę sobie na kolejny rok?

„Życzę sobie i Wam, by nas było stać, na święty spokój…”. Ale przede wszystkim zdrowia – dla siebie i rodziny. Bo jak jest zdrowie, to jest wszystko!

FacebookTwitterGoogle+

Dodaj odpowiedź

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany